piątek, 27 października 2017

Poznam sympatycznego Boga / Eric Weiner, 2012 ORAZ Seks a religia / Dag Øistein Endsjø, 2011

Przez ostatnie pół roku przechodziłam prawdziwy czytelniczy kryzys związany ze zmianą życia o 180 stopni - nowe miasto, nowa praca, pisanie pracy magisterskiej i nawet nowy kot. Oczywiście, nie oznacza to, że nie czytałam, ale często były to książki niegodne polecenia, których nie dokończyłam albo zwyczajnie głupie. 

Jedną z wypożyczonych w celu zrecenzowania książką była Seks a religia. Od balu dziewic po święty seks homoseksualny Daga Øisteina Endsjø. Książka, która z góry wydawała się bardzo interesująca, okazała się wielką klapą. Jak można było się spodziewać po "norweskim religioznawcy, krytyku społecznym, publicyście i obrońcy praw człowieka" (za Wikipedią) autor skupił się głównie na przestawianiu tylko takich faktów religijnych, aby stworzyć obraz w którym chrześcijaństwo jest najbardziej agresywne pod względem seksualnym, a najbardziej tolerancyjny jest... islam. Religioznawcą nie jestem, ale coś tam wiem na temat manipulowania faktami w taki sposób, aby stworzyć tendencyjny obraz. Co ciekawe, obok chrześcijan najgorszymi dręczycielami kobiet (książka skupia się na obrazie religii jako narzędzi do ciemiężenia kobiet) są podobno buddyści. Tak więc tego. Nie dość, że napisana w dość sztywny i wyraźnie zarozumiały sposób, to
jest wyraźnie tendencyjna. Nie należę do osób religijnych, ledwo załapuję się do grupy wierzących, ale mając choć odrobinę szacunku dla religii jako idei nie da się przeczytać tej książki bez odrobiny odrazy. Nie ze względu na przedstawiane fakty, z którymi trudno dyskutować, ale ze względu na niezbyt elegancki sposób w jakie zostały przedstawiony (oczywiście, jak na norweskiego intelektualistę przystało) wszystko w bardzo subtelny sposób. 

Postanowiłam się jednak nie poddawać i sięgnęłam po kolejną książkę o religiach, tym razem wyraźnie tendencyjną w drugą stronę - Poznam Sympatycznego Boga. Jest to reportaż popularnego amerykańskiego dziennikarza, który w ramach walki ze swoją postępującą depresją postanawia odnaleźć swojego Boga. Jako osoba wierząca w jakąś wyższą siłę, ale nie przywiązana do żadnej konkretnej religii wyrusza w świat aby znaleźć taką, która go zachwyci. 

Drogę rozpoczyna od odwiedzenia sufich - dość liberalnego odłamu islamu, którego wiele myśli zostało uproszczonych, przemielonych przez kulturę zachodu i przejętych przez ruch New Age. Następnie rusza do buddystów, gdzie odwiedza duchowe siłownie, uczy się medytacji oraz wartości cierpienia i współczucia:

Skoro i ja, i inni
Jednako pragniemy szczęścia,
Co szczególnego jest we mnie?
Czemu domagam się szczęścia tylko dla siebie?

Wraca do własnego kraju i odwiedza część Nowego Jorku, do której nigdy wcześniej nie zaglądał - Bronx zwyczajnie go przerażał. Dla odwiedzenia zakonu franciszkanów jest jednak gotowy zaryzykować i ruszyć na pomoc potrzebujących. Zadziwia go niewdzięczność bezdomnych oraz niekończąca się cierpliwość i humor zakonników. 

Na chwilę porzuca poznawanie starych religii i rusza na spotkanie raelianizmu - stosunkowo nowej sekty, u której podstaw leży przekonanie, że życie na ziemi stworzyło UFO i że wymaga od nas jedynie przyjemności oraz dużej ilości bezpiecznego seksu. Religia jako usprawiedliwienie hedonizmu nie przemawia do poszukiwacza i rusza na spotkanie taoizmu - spotyka ludzi, którzy widzieli qi. Później poznaje wyznawców dość nowego ruchu, jakim jest wicca - czarownictwo. Wicca dopiero się kształtuje i wszystkie rytuały uważa za zabawę. W przedostatnim rozdziale poznajemy najstarsze wyznanie - szamanizm. Eric stara się odnaleźć swoje totemiczne zwierze i uznaje, że jest to świstak. Na samym końcu wraca do własnych żydowskich korzeni i poznaje na nowo kabałę

Poznam sypatycznego boga to z całą pewnością książka warta polecenia  - lekka, zabawna, mądra i bardzo pozytywna. Przedstawia dobry świat, co skutecznie leczy fobie wywołane oglądaniem telewizji i czytaniem wiadomości (zauważyliście, że zawsze są złe i przerażające?). Przedstawia również religie jako dobre i potrzebne, pomagające człowiekowi w udźwignięciu problemów codzienności i leczące z egoizmu (co już w ogóle w naszym nowoczesnym i "postępowym" świecie jest podejściem, za które niewątpliwie dostałby łupnia od panów pokroju Daga Øistein Endsjø). Wspaniała lektura na jesienne długie wieczory, oraz na prezent dla niemal każdego (no może z wyjątkiem wojujących postępowców). Podsumowując książka zasługuje z całą pewnością na 9/10 punktów w skali brudnopisa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz