Wymiany
książkowe to często źródło wielu dobrych pozycji, które są
ciekawe i dobrze się je czyta. Niestety, trafiają się także
koszmarki takie jak “Szeol”, przy których człowiek wyrzuca
sobie, że katuje się taką lekturą sam i na własne życzenie.
Tak, sama krzywdziłam swój umysł wypocinami pani Markiewicz i
bardzo tego żałuję, dlatego recenzja ta powstała, żeby ustrzec
Was przed tym “dziełem”.
O
samej pani Magdalenie Markiewicz wiadomo niewiele. Jest ona z zawodu
ekonomistką. Współredagowała kwartalnik "Wnętrze i Ogród"
i była także wydawcą e-magazynu "Inkubator Kreatywności".
Napisała książkę popularnonaukową pt. "Motyle z mojego
ogrodu". "Szeol" to jej pierwsza powieść, wielki
debiut, który zapewne miał przynieść jej sławę. No niestety,
nie wyszło.
Książka
“Szeol” to zlepek zdań i rozdziałów, które zupełnie nie mają
sensu i do niczego nie prowadzą. Nawet sam wydawca, niejakie Wydawnictwo
FIK, chyba nie do końca wie czego dotyczy ta powieść, a świadczy
o tym opis na okładce książki.
Lena Szauer - trzydziestoletnia ekonomistka z północnej Polski,
pracuje dla międzynarodowej korporacji. Została wytypowana na
lidera w zdobywaniu lukratywnych kontraktów, stąd życie jej to
pasmo niekończących się podróży, wypełnionych mocą wrażeń,
napięć - jak również chwil grozy. Akcja powieści rozgrywa się
na trzech kontynentach: w Azji, Afryce i Europie, toteż jest
niezwykle dynamiczna i wielowątkowa. Fabuła dotyka również
obszaru metafizycznego, niczym z obrazu Botticelliego. Zawieszonego
gdzieś pomiędzy, w którym poznajemy wizję apokaliptycznej traumy,
dotykającą główną bohaterkę. Poruszone w powieści kluczowe dla
fabuły zagadnienia, mogą stanowić lustro, w którym Czytelnik ma
szansę wyłuskać odpowiedzi na wiele swoich życiowych pytań.
Psychologiczny nurt proponowanej prozy demaskuje niemałą skalę
ceny, jaką płaci się za mylenie życiowego spełnienia z
powierzchownym konsumpcjonizmem.
Masło
maślane bez konkretów i jakiegokolwiek zarysu fabuły, które
musiałam przeczytać kilka razy zanim zdołałam wyciągnąć z
niego jakąś treść. Rzekome zapewnienia o metafizyce i głębokiej
tajemnicy kończą się jedynie na dziwnych, starających się
wyglądać na mroczne, opisach, które niczego nie wnoszą i nie mają
związku z rozdziałami.
Postać
głównej bohaterki, Leny Szauer, nie budzi ani sympatii, ani
niechęci. W zasadzie nie wywołuje żadnych uczuć. Jest napisana
płytko i bez polotu, tak samo jak dialogi, chociażby bohaterki z
jej partnerem życiowym, które brzmią jak rozmowa dwójki
nastolatków z gimnazjum.
Akcja
pojawia się dopiero po ponad pięćdziesięciu stronach i może nie
byłoby to nic dziwnego, gdyby format stron był bardziej
skondensowany, zawierał więcej tekstu. Wcześniej brak jest
jakichkolwiek nawiązań do tego co ma się wydarzyć. Czytamy tylko
o pracy Leny, jej wypadach do KFC i wycieczkach po okolicy.
Ponadto
pani Markiewicz uwielbia skupiać się na przewlekłych opisach
otoczenia i historii. Zagłębia się w nie z wielką ochotą,
poświęca im wiele uwagi, po czym porzuca same sobie, by wrócić do
właściwej opowieści. Wtrąca też historie dotyczące bohaterki,
które również nie mają znaczenia w dalszej fabule i które nie są
na tyle ciekawe, zabawne czy przejmujące, żeby koniecznie je
przytaczać (jak opowieść o tym, że Lena lubi ryby, bo kocha
morze i chciałaby kiedyś mieszkać w nadmorskiej miejscowości).
W
“Szeolu” zadziwia także styl pisania pani Małgorzaty, który
wskazuje na całkowity brak umiejętności pisarskich. Całą książkę
zastanawiałam się czy autorka przeczytała kiedykolwiek jakąś
książkę, ponieważ naprawdę trzeba się postarać, by tak
nieudolnie stawiać wszelkie znaki interpunkcyjne i duże litery.
Dziwi to tym bardziej, że pani Markiewicz jest rzekomo autorką
felietonów, a także pracowała dla kilku czasopism, dlatego
zastanawia mnie jak źle wyglądały artykuły, które wyszły spod
jej pióra. Cóż tak mnie ubodło? Wiele tego było. Od
bezsensownych pauz, przez zastępowanie przecinków i kropek
średnikami oraz nadużywania wielokropka, aż do nieudolnej budowy
zdań. Winę w tym wszystkim ponosi także wydawca, który
prawdopodobnie wydał to “dzieło” bez przeczytania go choć raz.
Równie
irytujące jest też wstawianie angielskich słów, które nic nie
wnoszą, a są jedynie niezrozumiałym kaprysem autorki, oraz słów
takich jak „iż”, „gdyż”, „zaiste”, czy „dziatwa”.
Całkowite pomieszanie “nowoczesności” z Sienkiewiczem.
Poniżej
kilka przykładów, które są zaledwie ułamkiem całej tej pomyłki
zwanej szumnie powieścią i przysięgam na wszelkie świętości, że
niczego nie zmieniałam w pisowni tych fragmentów.
Z
jednej strony cieszyła się, że uszła z życiem, z drugiej zaś -
dręczyły ją niepokojące myśli o tamtym agresorze.
Minęła
godzina, nic jednak złego nie wydarzyło się.
...zapyta
się jej…
-
Nie, oni nie widzą że to ja…, że to ja go zabiłam!
Towarzyszka
- książka umilała płynący czas, przenosząc Lenę do innego
świata - beztroska i błogość…
Wyrwana
z koszmaru ponownie nie zasnęła tej nocy.
Taki
life, cóż zrobić.
Niebo
przybrało kolor blue…
Wszystko
działo się tak szybko, wręcz o wiele za szybko.
-
As-salam - odpowiedziała zadziornie, po czym dodała :- widząc
twoje podekscytowanie podróżą z pewnością czekasz tu od rana?
Szli
w milczeniu; Filip bał się cokolwiek powiedzieć, aby nie rozpalać
na nowo pożaru - wolał więc nic nie mówić; Lena natomiast
udawała obrażoną.
-
Ok. skoro polecasz, to spróbuję, zawsze to coś innego niż duszona
wołowina : Zaraz wracam.
- Z
pewnością, ale koty zawsze są głodne i jeśli mają taką okazję
jak dziś - to ją najzwyczajniej wykorzystają - zapewnił Filip.
-
Ok., zaraz wracam.
“Szeol” autorstwa Magdaleny Markiewicz dostaje ode mnie 1/10 punktów. Książka ta to kpina z czytelników, a jakakolwiek jej promocja to strata czasu. Fabuła nie ma sensu, a rzekoma metafizyka i tajemnica jest dla mnie całkowicie ukryta, ale może to moja wina, może jestem na to zwyczajnie za płytka, jak na dzieła Paulo Coelho. Zastanawia mnie jedynie, jak bardzo bezkrytycznym trzeba być wobec siebie i swojej twórczości, żeby chcieć wydać coś tak złego. Serdecznie nie polecam Wam tej książki. Trzymajcie się od niej z daleka.
Dzięki za poświęcenie!
OdpowiedzUsuń