poniedziałek, 20 czerwca 2016

Warcraft: Początek \ Duncan Jones, 2016

Taaaa... wiem, że wszyscy którzy mieli iść na ten film do kina już dawno poszli - w końcu od polskiej premiery minęło aż 10 dni,
a jedna z sieci kin dodawała podobno grę w gratisie do biletów (taka ciekawostka dla wszystkich, których zdziwiło jak jej ceny spadły na Allegro). Nie dla Was jednak, słodkie grające nerdy, jest ta recenzja. Jest ona dla wszystkich tych, którzy na film się nie wybierają, wychodząc (z zazwyczaj słusznego założenia), że ekranizacje gier to wysokobudżetowe, denne spartaczone dziadostwa. Od każdej reguły są jednak wyjątki i oto ja, Brudnopis, który nienawidzi przyznawać się do błędów, muszę stwierdzić: Warcraft to kawał dobrej rozrywki dla fanów lekkiego fantasy. 

Na początku poznajemy sympatycznych, ale dość prymitywnych Orków, którzy wybierają się przez magiczny portal na podbój nowego, żyznego świata. Ich, zniszczony przez złą magię nie nadaje się już do życia. Przez chwilę myślimy sobie OK, w takim razie będę team Orkowie. Aż do momentu, gdy poznajemy ich przyszłych przeciwników: żyjących we wspaniałej pokojowej krainie ludzi. Po której stronie się opowiemy i czy w ogóle będziemy musieli wybrać jakąkolwiek stronę?

Mamy dobrą magię, mamy złą magię, mamy elfy, mamy orków, mamy krasnoludy. Mamy politycznie poprawną miłość ponad podziałami (i ponad kłami... fuj!). Mamy mnóstwo trupów. Mamy sceny walk i nieco komiksową stylizację. Mamy patetyczne, miejscami aż do śmieszności dialogi. W końcu, mamy tak słodkiego króla, że moglibyśmy go zmielić i dodawać do porannej kawki. A to wszystko skąpane w zielono-niebieskiej poświacie wyczesanych zaklęć i niewyobrażalnie świecących się zbroi. I jak tu taki dzieciak jak ja, mógłby nie wyjść z filmu zadowolony?

Mój facet mówił o pójściu na Warcrafta od jakiegoś pół roku. Jako, że jak chyba każda stereotypowa kobieta gamera, nienawidzę wszystkiego co związane z grami, przez cały ten czas planowałam:

a) spanie cichaczem na filmie,
b) złapanie jakiegoś choróbska dzięki któremu luby obejrzy to po prostu z kolegami,
c) obrzydzenie mu tematu tak bardzo, żeby mu się odechciało,
d) kupienie takiej ilości słodkich kwiecistych sukieneczek i bucików, żeby po prostu NIE BYŁO GO STAĆ na bilety do kina,
e) szantaż emocjonalny w stylu tupnięcia nóżką i stwierdzenia "ja mam iść na takie cuś, a ty na komedie romantyczne nie chcesz nigdy!".

A teraz biję się w pierś przyznając do błędu. Z filmu bowiem wyszłam chyba bardziej zadowolona niż mój towarzysz. W pewnym momencie nawet łezka zakręciła mi się w oku, spoglądam na mężczyznę obok żeby sprawdzić czy aby tego nie zauważył, a on pociera oczęta jakby był naprawdę wzruszony. Czego ja jednak, głupia baba się spodziewałam... mężczyźnie po prostu wypadła soczewka. To, że jest bez serca niejednokrotnie udowodnił brakiem wzruszenia na filmach w stylu Rozważna i Romantyczna.

Dziewczyny, tam jest Gryf! Rozumiecie?! Gryf! I magiczna biblioteka i świecące na niebiesko jeziorko i...i... i! I Travis Fimmel, który ma 36 lat, dwoje pięknych niebieskich oczu, lśniącą zbroję i zadziorny charakterek. 


W dodatku większość lasek w filmie wygląda tak:


Śmiało więc możecie iść do kina bez makijażu :) 
Podsumowując, to nie jest Władca Pierścieni, ale czyż cokolwiek mogłoby się mierzyć z Władcą? Hobbit to też nie jest, ale na pewno nie jest to również czas stracony. Śmiało możecie się w ostateczności zgodzić na pójście na tego cholernego Warcrafta, dobrze się bawić i naciągnąć swego towarzysza na popcorn i dużą kolę. Jednorazową rozrywkę z oglądania oceniam na 7/10 punktów.
I jeszcze jedno: niech zginą twórcy dubbingu! Tylko napisy!

2 komentarze:

  1. Ha! Teraz to Ci się Travis Fimmel podoba, a w Wikingach to jest be! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tu ma włosy. Włosy robią wielką różnicę. No chyba, że jesteś Brucem Willisem wtedy włosy Ci niepotrzebne :D

      Usuń