Nie da się ukryć, odkąd zawodowo zajmuję się przeglądaniem książek napotykam na taką ilość ciekawych pozycji, że zwyczajnie nie da się ich zliczyć. Do tego dochodzi nieproporcjonalność między listą "rzeczy do przeczytania", a posiadanym czasem i w wyniku łatwych wyliczeń matematycznych wychodzi nam... zastój na blogu. Od jakiegoś czasu zastanawiam się jeszcze nad kanałem na YT (coś w stylu: 10 rzeczy których dowiesz się z tej książki), ale pozostaje to w strefie marzeń (potrzebna by była do tego odpowiedniej jakości kamera, czysta ściana no i oczywiście... hm... aparycja). Postanowiłam więc wspomnieć Wam o książce, z której można by wyłuskać nie dziesięć, a sto ciekawych faktów. Jedynym warunkiem Waszego zaskoczenia, szoku i niedowierzania jest brak habilitacji z historii medycyny.
Autor zaczyna ten swoisty zestaw ciekawostek medycznych i historycznych od dość kontrowersyjnej tezy: lekarze dopiero w XX wieku nauczyli się, jak pacjentom bardziej pomagać niż szkodzić. Osobiście uważam, że potrzebują do tego jeszcze wieeele czasu... Później jednak dzieje się coraz lepiej, ponieważ Belofsky funduje nam niezwykle intensywną (może zbyt krótką?) wycieczkę po historii medycyny: od Starożytnego Egiptu po XXI wiek. Po lekturze tej można dojść do wniosku, że medycyna posuwała się dość szybko do przodu, ale jedynie... w okrucieństwie. Czym innym bowiem jest nieświadomość istnienia zarazków, a kompletne ignorowanie ich istnienia z powodu niedbalstwa i źle pojętej dumy. Czym innym jest zalecanie lizania czaszki w nocy jako niezawodne panaceum na zgrzytanie zębami, a czym innym rutynowe wycinanie pacjentom jelita grubego, bo pan doktor uznał, że to "brudny i nikomu niepotrzebny organ". Czym innym było zalecanie stawania na węgorzu elektrycznym cierpiącym na podagrę, a czymś zupełnie odmiennym wkładanie pacjentom przez oko szpikulca do lodu, aby stali się potulnymi i prawymi obywatelami. Wszyscy z wyższością naśmiewamy się z naszych przodków żyjących w wiekach ciemnych i wierzących ślepo w zalecenia Kościoła, podczas gdy sami równie ślepo spoglądamy w stronę medyków, którzy - jak pokazuje historia - jeszcze do niedawna bardziej polegali na czuciu i wierze niż na szkiełku i oku.
Weź po dwie uncje mchu porastającego czaszkę wystawioną na działanie pogody oraz ludzkiego tłuszczu, a także po pół uncji krwi ludzkiej ze zmumifikowanych zwłok. Zrób z tego maść i włóż do pojemnika.
Nathan Belofsky, amerykański historyk medycyny w niezwykle ciekawy i nieprzeintelektualizowany sposób przeprowadza nas przez najbardziej mroczne zakątki naszej historii: publiczne operacje i sekcje zwłok, porywanie trupów do celów medycznych, nieuzasadnione niczym wyrywanie zębów. Pokazuje nam setki jak nie tysiące noworodków zmarłych w wyniku "pomagania w procesie ząbkowania", setki kobiet zmarłych w wyniku zakażeń poporodowych (wynikających z nie mycia rąk po wykonaniu sekcji zwłok, a przed przyjmowaniem porodu) czy ... zamykaniem w szpitalach psychiatrycznych naukowców znacząco wyprzedzających swoją epokę.
W kartach i historiach choroby Freeman notował bez skrępowania, że wielu jego pacjentów funkcjonuje po leczeniu na poziomie "zwierząt domowych".
Jak dawniej leczono, czyli plomby z mchu i inne historie, 224 stronicowa, opatrzona dość obszerną bibliografią publikacja niewątpliwie należy do jednych z najciekawszych pozycji popularnonaukowych dotyczących medycyny, jaką do tej pory czytałam. NIE dla ludzi ze zbyt obrazową wyobraźnią. Dla mnie mocne 8\10 punktów.
Lallemand używał też sondy - cienkiego metalowego cylindra z kulką na końcu. Narzędzie to, pokryte żrącą substancją i wsunięte do kanału cewki moczowej, miało osłabić lub zniszczyć znajdujące się tam zakończenia nerwowe, które odpowiadały za rozwiązłość. Zabieg ten powodował "widoczne męczarnie" i doprowadził do paru zgonów, ale Lallemand uważał go za najskuteczniejszą metodę leczenia polucji.
Cześć, jesteśmy na Waszej stronie po raz pierwszy, będziemy zaglądać. Pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńGoście zawsze są mile widziani, pozdrawiam serdecznie :)
Usuń