niedziela, 22 stycznia 2017

Obchody Chińskiego Nowego Roku, czyli czemu warto oglądać nowe rzeczy.

Nie będę ukrywać, że o Operze Pekińskiej wiem dokładnie tyle samo, co o regionalnych produktach Finlandii. No może przesadziłam, w końcu Operę Pekińską pokazują od czasu do czasu w jakimś lepszym filmie dokumentalnym, albo wspominają o niej w książkach reporterskich. Już na filmach przedstawienia te wyglądają malowniczo, są niezwykle dopracowane i - dla przeciętnego widza zachodniego - powalająco egzotyczne. To jednak nic w porównaniu z możliwością obejrzenia takiego spektaklu na żywo. 

Nie będę ukrywać, gdy dostałam bilet w dniu przedstawienia, w dodatku po 11 godzinach pracy nie specjalnie ucieszyła mnie perspektywa słuchania opery. Z jednej strony kultura Chin zawsze mnie intrygowała (tak jak 99 % innych rzeczy) z drugiej chciałam po prostu wrócić do domu, zawinąć się w koc i obejrzeć durnowaty serial Marvela. Zwyciężenie lenistwa było jednak niezwykle opłacalne - gdy tylko popłynęły pierwsze dźwięki muzyki dosłownie odpłynęłam. Nie było już zmęczenia, a jedynie niezwykle piękne, kolorowe widowisko. W dodatku nie trzeba było jechać na nie do Pekinu, a jedynie zainteresować się tym, co dzieje się w Krakowie! 

U zbiegu trzech dróg
Chińska muzyka i śpiew nie przypomina chyba w żaden sposób tego, do czego przywykliśmy jako Europejczycy, podejrzewam więc że może wywoływać mieszane uczucia. Jednego, nieprzywykłego do tego rodzaju widowisk odbiorcę autentycznie zachwyci, innego przyprawi o ból głowy. 

Ponieważ totalnie nie znam się na sztuce i kulturze Chin, nie jestem w stanie napisać profesjonalnej recenzji tego widowiska - jedynie tyle, że zostało ono wykonane perfekcyjnie. Jak nic od bardzo długiego czasu zachwyciła mnie płynność i lekkość ruchów aktorów oraz niezwykle dopracowane, piękne stroje. 

Niebianka rozsypuje kwiaty
 Pisząc tą krótką notatkę z wyjścia nie nazwałabym jej nigdy recenzją, ani nawet opinią na temat Opery Pekińskiej, a jedynie malutką próbą zachęcenia Was do próbowania nowych rzeczy. Często spotykam się z opinią moli książkowych, że im do szczęścia wystarcza jedynie dobra powieść, kocyk i herbatka, ale czy na pewno? Sama zazwyczaj mam to samo podejście, jednak za każdym razem gdy wypełzam spod kocyka jestem później bardzo zadowolona.

Może więc po lekturze na temat Chin warto wybrać się na jakąś chińską sztukę? Może po pochłonięciu powieści historycznej warto wdziać wyjściowy dresik i udać się na jakiś wykład otwarty na pobliską uczelnię? Albo zamiast oglądać filmy dokumentalne o fizyce egoistycznie zabrać dziecko na jakąś zabawę w stylu małego naukowca?

Zdecydowanie przystępuję do działania i idąc za ciosem kupiłam swojemu mężczyźnie w ramach prezentu walentynkowego bilet na balet moskiewski. Ciekawe, czy wyjdziemy z niego tak samo zachwyceni, jak ja po obejrzeniu Opery Pekińskiej. Podejrzewam jednak, że mężczyzna ma na to baaardzo duże szanse. W końcu w balecie nie brak... baletnic.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz