czwartek, 22 grudnia 2016

Bojowa pieśń tygrysicy / Amy Chua, 2011

Im dłużej myślę o zachodnich rodzicach, którzy lubią mówić o tym, co jest dobre dla dzieci, a co nie, nie jestem pewna, czy oni dokonują jakiegokolwiek wyboru. Po prostu robią to, co wszyscy. I niczego nie poddają w wątpliwość, co niby jest domeną Zachodu. Powtarzają tylko: "Trzeba dać dzieciom wolność, aby realizowały swoje pasje", chociaż wiadomo że tą "pasją" jest przesiadywanie na Facebooku i obrzydliwe, niezdrowe jedzenie.
To nie jest tak, że Brudnopis porzucił pisanie bloga na zawsze, albo nagle przestał czytać (teraz zastanawia się czy już nie za późno, czy ktokolwiek zobaczy tego błagającego o wyrozumiałość posta). Po prostu Brudnopis, jak przystało na mentalnego małego Azjatę uznał, że studiowanie dziennie i pisanie magisterki nie jest dla niego wystarczające. Uparł się więc, że pójdzie na cały etat do pracy, a gdy tylko pojawiła się możliwość zostawania po godzinach pierwszy zgłosił się na ochotnika.

Wstaje o 5ej. O 6.45 jako pierwszy pracownik swojego działu melduje się w bibliotece i odbiera klucz do pokoju.
Teleportuje się na uczelnię, w międzyczasie jedząc drugie śniadanie.
Wraca do pracy.
Zdaje klucz o 20.50 jako jeden z ostatnich pracowników. 
Czynność powtórzyć.
Oczywiście również w soboty, z tą różnicą, że ochrona wygania go już o 16ej.

Tu drobna uwaga do panów : musicie się jednak zdecydować czy chcecie kobietę piękną czy pracowitą. Jedno z dwóch, bo z niedoboru snu i kiepskiego żarcia człowiekowi robi się mięso mielone z twarzy. Ta zależność nie dotyka chyba jedynie bohaterek filmowych i Azjatek.

 Jednym zdaniem Brudnopis był z siebie dumny, póki nie przeczytał Bojowej Pieśni Tygrysicy. Teraz znów czuje się jak pozbawiona talentu i energii życiowej leniwa buła. Książka ta to wspomnienia matki, żony, prawniczki, ale przede wszystkim Chinki odstającej pod wieloma względami od swojego środowiska ludzi zachodu.

Amy Chua jest despotyczną matką. Krzyczy, wyrzuca dzieci z domu na mróz, nie pozwala im sypiać u koleżanek, nie pozwala na zbytki, nieustannie krytykuje. Zmusza je do codziennej pracy nad sobą. Oczekuje, że czego się nie dotkną będą bezkonkurencyjne. 

Chua to córka chińskich imigrantów, najstarsza z czterech sióstr inteligenckiej rodziny. Pisze naukowe artykuły, książki oraz jest profesorem Yale Law School. Jej mąż, amerykański Żyd również jest cenionym w środowisku prawnikiem. Nie oznacza to jednak, że kariera zawodowa jest dla Amy Chua najważniejsza. Jej główna życiowa misja, której poświęca niemal wszystkie pieniądze i każdą wolną chwilę jest jedna: być prawdziwą, chińską matką. Co oczywiście nie jest łatwe pośród tych wszystkich zachodnich rodziców, którymi wyraźnie gardzi. 

A kiedy dzieciom coś nie wychodzi, zamiast dokręcić śrubę, zachodni rodzice najchętniej podaliby do sądu cały świat!

Zachodni rodzice dają swoim dzieciom wolność wyboru zainteresowań, co sprowadza się prędzej czy później do siedzenia na Facebooku i picia z kolegami. Zachodni rodzice nie każą dzieciom uczyć się kilkuletnim dzieciom po dziesięć godzin dziennie, odpuszczają im naukę, gdy są chore lub na wakacjach. Zachwycają się nad każdą wykonaną przez dziecko czynnością, nad każdym postępem. Chińska matka ma dużo trudniejsze zadanie. Chińska matka w kraju zachodu musi ukrywać się ze swoimi metodami wychowawczymi. Nie może powiedzieć innym rodzicom, że spektakularne sukcesy jej dzieci nie wynikają jedynie z wrodzonego talentu, ale godzin kłótni, litrów potu czy wbijania zębów w fortepian. To całe dnie wypełnione nieustanną pracą i frustracją, myślą że czyni się dla swoich dzieci wszystko co najlepsze, a ona mogą za to znienawidzić. Chińska matka musi nauczyć swoje dzieci bezwzględnej pokory wobec rodziców, szacunku wobec starszych i poszanowania tradycji. Jak to jednak zrobić w Ameryce?

rodzina Amy Chua, źródło: oficjalna strona autorki
Nie będę ukrywać, po przeczytaniu wspomnień Amy Chua nie myślimy o niej ciepło. Wręcz przeciwnie. Matka dwóch odnoszących niebywałe sukcesy córek człowiekowi zachodu jawi się jako potwór. Patologiczna matka w eleganckiej garsonce. O takich jak ona mówi się na zachodzie, że cierpi na przerost ambicji i jest despotką. O takich rodzicach zwykło się mawiać, że mają dzieci tylko po to, żeby móc je tresować i się nimi chwalić. Dla chińskiej matki nie byłyby to zarzuty. 

Gdy Bojowa pieśń tygrysicy została wydana, wywołała naprawdę wiele kontrowersji. Choć minęło od tamtego czasu wiele lat pamiętam doskonale jak wielu rodziców było oburzonych jej słowami i nie mogło pogodzić się z metodami wychowawczymi Chua; jakby zupełnie nie dostrzegając różnicy kultur świata wschodu i zachodu, o których autorka nieustannie przypomina. W Ameryce dzieci uczą się grać na instrumencie przez tyle minut, ile mają lat. W Chinach kilkulatkowie potrafią ćwiczyć nawet po dziesięć godzin dziennie. W porównaniu z innymi Chinkami autorka wspomnień była prawdziwą luzaczką. Książka może nas do czegoś zainspirować albo niebywale oburzyć, ale na pewno jest godna przeczytania. Brudnopis ocenia ją na 7/10 punktów

P.S. Brudnopis nie ma dzieci, bo nie miałby czasu ich sobie zrobić, chyba że w niedzielę między 18.10 a 18.13. Jeśli jednak będzie je miał postara się zapamiętać, że prawdopodobnie jeszcze żadne nie umarło od niesienia własnej walizki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz