Od kiedy pracuję w bibliotece przeglądam dziesiątki książek dziennie i zapisuję sobie tytuły, które chętnie wypożyczę sobie na później i do których (najprawdopodobniej) nigdy więcej nie zajrzę ze względu na totalny brak czasu. Blog zaniedbałam prawie równie mocno jak relacje towarzyskie i szafę.
Dość jednak tego!
Dziś chcę Wam polecić książkę wydaną jeszcze w tamtym roku, która (nie wiedzieć czemu) przeszła jakoś bez echa. A przynajmniej ja ją jakoś przegapiłam. Nieco ponad dwa i pół tysiąca czytelników, jakich zyskała na portalu Lubimy Czytać jest zupełnie niesprawiedliwa w porównaniu chociażby z pięciokrotnie większą ilością czytelników Dziewczyny z pociągu, która mnie osobiście mocno rozczarowała. To, jak mało popularne są Bliźnięta z lodu jest niezwykle niesprawiedliwe: są bowiem idealną rozrywką na dwa, a może nawet trzy spokojne wieczory. Odradzam je jednak każdemu, kto ceni sobie zawrotną, przerażającą akcję. Sean Thomas, ukrywający się pod pseudonimem Tremayne S.K wprowadza nas bowiem w świat, w którym najbardziej przerażającymi są nasze własne, drobne grzeszki, nieszczerość i niedopowiedzenia. Codzienne drobiazgi, które w każdej chwili mogą doprowadzić do tragedii. Akcja przebiega powoli, od zdarzenia do zdarzenia, momentalnie wydaje się nawet bezcelowa. Można nawet odnieść wrażenie, że autor miał pomysł na sam początek i koniec opowieści, a później po prostu chce nas bezpiecznie doprowadzić do finiszu. Nie oznacza to jednak, że należy tę książkę wykreślić z listy swoich potencjalnych lektur.
Sarah Moorcoft poznajemy, gdy przeprowadza się z mężem i córeczką na maleńką szkocką wysepkę. Ucieczka z Londynu do odziedziczonego po babci domku, ma być ratunkiem na ich problemy finansowe, ale przede wszystkim - rozpaczliwą próbą rozpoczęcia życia od nowa. Sarah, Angus i Kirstie są pogrążeni w żałobie. Doświadczyli olbrzymiej, niewyobrażalnej dla nikogo straty: małżeństwo straciło jedną z córek. Mała Kirstie jest jednak w jeszcze najgorszej sytuacji: straciła siostrę bliźniaczkę - Lydię. Dziewczynki były tak do siebie podobne, że nikt nie był w stanie ich odróżnić. W momencie, w którym osamotniona bliźniaczka oświadcza, że tak naprawdę jest Lydią, a rodzice popełnili po prostu przerażającą pomyłkę, zaczyna się prawdziwa opowieść. Prawda miesza się z fantazją, strach z urojeniami, podejrzenia z brakiem szczerości i niedopowiedzeniami, a tajemnice okazują się niezwykle niebezpieczne. Nawet najmniejsi członkowie rodziny mają bowiem swoje.
Bliźnięta z lodu nie są zdecydowanie perłą literatury, ale zwykłą, nieco przewidywalną opowieścią, idealną do przeczytania przed snem lub w pociągu. Nie jestem specjalistką od thrillerów psychologicznych, ale ten wydaje się całkiem udany. Zdecydowanie jest to powieść, którą bardzo szybko i z przyjemnością się czyta i równie lekko się o niej zapomina. Czy jednak zawsze musimy czytać coś wartego zapamiętania? Bliźnięta dostają od Brudnopisa 6/10, głównie za lekkość pióra.
Dodaję zdjęcie, bo cóż może być ciekawszego i przyjemniejszego niż widok kwiatów i książek? Może ktoś się pokusi chociaż, aby skomentować moją brudną ścianę i pojawi się na tym blogu jakiś ruch :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz