Na Orlando, film na podstawie powieści Virginii Woolf natknęłam się dziś zupełnie przypadkiem i postanowiłam gorąco go Wam polecić. Możliwe, że wielu z Was zna go już od bardzo dawna i prycha w tym momencie z pogardą na brudnopisa-ignoranta, podejrzewam jednak, że zwłaszcza widzowie w moim wieku mogli o nim nigdy nie słyszeć.
Może od razu ostrzegę wszystkich tych, którzy lubią filmy łatwe proste i przyjemne z zatrważającą ilością efektów specjalnych i akcji: to zdecydowanie nie jest film dla Was. Natomiast każdy widz, który lubi nietypowe obrazy, niebanalne rozwiązania, a co najważniejsze dla mnie - przepiękne kostiumy będzie wić się przed ekranem z rozkoszy. Muzyka, kostiumy i charakteryzacja filmu Sally Potter po prostu rozpieszczają. Nie można pominąć oczywiście wspaniałych aktorów, choć tu wystarczy chyba jedno nazwisko : Tilda Swinton to zdecydowanie artystka, która w pojedynkę potrafi wykonać w filmie całą robotę.
Skąd pomysł polecania filmu starszego ode mnie? To dość proste: brudnopisy po prostu bardzo lubią wszystko co starsze od nich: począwszy od mężczyzn i książek, idąc poprzez muzykę, na filmach skończywszy. I bardzo smuci je odkrycie, że ludzie coraz częściej traktują sztukę jak wołowinę: uważają, że ma ona bardzo krótki termin ważności. A przecież sztuka, tak jak sól nigdy się nie przeterminuje, wbrew temu co twierdzą wszyscy zarabiający na nowościach. Na szczęście nie jest to blog modowy i nie muszę martwić się o to, co jest modne w branży książkowej i filmowej w tym sezonie. Aby to udowodnić w następnym poście spróbuję przypomnieć Wam dlaczego warto ponownie zajrzeć do staruszka Bukowskiego.
Wróćmy jednak do Orlando, bo brudnopis zaczyna robić dygresje jak każda stereotypowa baba.Za to tytułowego bohatera filmu z całą pewnością nie można nazwać typowym mężczyzną. Poznajemy go w 1600 roku, kiedy to jest ulubieńcem i "pupilkiem" królowej Elżbiety I. Władczyni Anglii uwielbia młodzieńca z arystokratycznego rodu za jego niebywale delikatną, kobiecą urodę. Elżbieta obdarza go niezwykłym darem - bycia młodym i pięknym na wieki (większość recenzentów nazywa to "klątwą" trudno się z tym jednak zgodzić). Śledzimy losy Orlando przez cztery stulecia, podczas których... zmienia się on w kobietę.
Ta sama osoba. Zero różnicy. Tylko płeć inna.
Bohater w gładki i naturalny sposób przechodzi w rolę życiową narzuconą mu przez nową płeć. Niestety, nie wszyscy potrafią zrobić to równie łatwo : pojawiają się problemy natury formalnej. Ponieważ jednak rzecz dzieje się w Anglii i dotyczy osoby tak wysoko urodzonej, wszystko odbywa się w sposób niezwykle ugrzeczniony. Nowy Orlando, wcześniej uważający kobiety za przewrotne teraz musi wysłuchiwać uszczypliwych uwag na ich temat od innych arystokratów i wcale mu się to nie podoba.
Kobiety nie mają pragnień, tylko kaprysy.
Nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Młody Orlando, przez ponad czterysta lat przeżywa rozczarowania i uniesienia miłosne, podejmując się niezwykle trudnego poszukiwania własnej tożsamości. Prawdziwe szczęście odnajduje dopiero w roli, która najbardziej spełnia każdą kobietę...
Film miał premierę w 1992 roku, trudno więc byłoby podejrzewać Sally Potter o natrętne propagowanie operacji zmiany płci (przepraszam, nie mogłam się powstrzymać...). Jest to tym bardziej trudne, jeśli uświadomimy sobie, że powieść na podstawie której film powstał wydana została w 1928 roku. Orlando to piękna opowieść o wypieraniu z siebie tego, co najbardziej nam przeszkadza tak dalece, że jesteśmy w stanie zmienić się w zupełnie innego człowieka. I osiągnąć wieczne szczęście. Od Brudnopisa, za ten niezwykle pozytywny przekaz dostaje 8/10 punktów. Z całą pewnością zajrzę również do powieści Virginii Woolf - angielskiej pisarki i feministki z czasów, gdy jeszcze były nam potrzebne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz