Nie
od dziś wiadomo, że Japończycy są hm... dziwni. Automaty z
używanymi majteczkami gimnazjalistek i szaleństwo na punkcie mangi
z jednej strony, z drugiej wciąż kultywowane kodeksy honorowe i
niezwykły etos pracy. Japonia przedstawiciela kultury europejskiej
ciekawi, bulwersuje i zachwyca. Ja sama uwielbiam związane z nią
filmy (szczególnie historyczne), wiadomości i ciekawostki, ale
takiej Japonii jaką ukazuje Jake Adelstein nie znałam. Oczywiście,
nazwa Yakuza coś mi mówiła, ale nie spodziewałam się, że
w tak bogatym i rozwiniętym kraju mafia ma udział w prawie każdym
aspekcie życia społeczeństwa.
Japońscy gangsterzy oglądają filmy o sobie i naśladują je, utrwalając stereotypy; podobnie robią włoscy mafiozi, którzy wzorują się na hollywoodzkich produkcjach. Nawiasem mówiąc, yakuzowie najczęściej są właścicielami studiów kręcących filmy o yakuzie, dlatego statyści grający gangsterów w takich obrazkach czasem rzeczywiście należą do mafii.
Adelstein,
urodzony w 1969 roku amerykański dziennikarz, większość życia
zawodowego spędził w Japonii, do której wyjechał w wieku 19 lat
studiować literaturę japońską. Jest on pierwszym nie będącym
Japończykiem reporterem, który dostał stałą pracę w gazecie
Yomiuri Shinbun (a należy mieć świadomość, że stała praca w
korporacji będącej wydawcą tego czasopisma oznacza gwarancję
zatrudnienia... na całe życie). Zemsta yakuzy to
bardzo dobrze napisana, ciekawa historia nie tylko o najciemniejszych
stronach Japonii, ale również o jej kulturze, opisywanej z
perspektywy człowieka, który sam pod
koniec stwierdza, że jest
już bardziej Japończykiem niż amerykańskim Żydem.
Kiedy na nie patrzę, widzę sześcio- i dziewięciolatkę, które próbują mnie przekonać, że nie mogę być Żydem, bo przecież w szkole uczono je, że wszyscy Żydzi zginęli podczas drugiej wojny światowej. Młodsza chciała mnie zabrać do szkoły i zaprezentować jako żyjący okaz Żyda.
Jake
Adelstein zaczyna swoją opowieść w momencie pisania niezwykle
trudnego egzaminu wstępnego dla przyszłych dziennikarzy najbardziej
prestiżowego japońskiego dziennika Yomiuri Shimbun.
Wcześniej jednak, w preludium
zaciekawia nas swoją historią, przedstawiając rozmowę z
przedstawicielem najlepiej zorganizowanej mafii świata. Skasuj
tekst albo skasujemy ciebie. Ale najpierw twoją rodzinę, żebyś
przed śmiercią dostał nauczkę. Jaki
ma w takim przypadku wybór ciekawski czytelnik? Oczywiście przeć
przed siebie, nawet jeśli niektóre rozdziały początkowe nas
nie powalają.
Japończycy uważają, że istnieje przepis na życie, na miłość, na kobiecy orgazm, na obcięcie sobie małego palca, na zdejmowanie butów, na odbijanie piłki w baseballu, na pisanie artykułów o zabójstwach, na umieranie – a nawet na zabicie siebie. Właściwy – doskonały – sposób na zrobienie dosłownie wszystkiego.
Historia
Adelsteina idealnie nadawałaby się na scenariusz filmu akcji: mamy
młodego, nieświadomego niczego obcokrajowca pragnącego pisać dla
najbardziej uznanego dziennika w Japonii. Towarzyszymy mu w trakcie
zarówno prywatnego jak i zawodowego dojrzewania, z czego w przypadku
Adelsteina (i najwyraźniej większości Japończyków) to drugie
jest znacznie istotniejsze. Zaczynając od błahych artykułów z
prowincji powoli zagłębia się w świat policjantów i mafii,
mając przyjaciół i informatorów zarówno po jednej jak i po
drugiej stronie. Poznaje od podszewki wrogi świat przemysłu
erotycznego w Japonii, który szczerze powiedziawszy zszokował mnie najbardziej. Traci przyjaciół, naraża siebie i rodzinę by na
koniec... czytelnik dowie się sam.
Myślę, że początków mojego stopniowego wypalenia zawodowego należy upatrywać w okresie, kiedy zacząłem pisać o najbardziej nieprzyjemnych i drastycznych aspektach japońskiego przemysłu erotycznego.
Zemstę
yakuzy zdecydowanie warto
przeczytać. Niektóre z opisywanych przez dziennikarza sytuacji i
sposobów działania Japońskiego wymiaru sprawiedliwości wprawia
wręcz w osłupienie. Z
jednej strony jest to opowieść o wielkim i bogatym kraju, który
autor pokochał nad życie, z drugiej jednak o jego rasistowskim,
seksistowskim, zdemoralizowanym obliczu. O handlu żywym towarem i
narkotykami, korupcji, morderstwach. O japońskim podejściu do seksu, które
dla takiej konserwy jak ja wydaje się zupełnie nie do przyjęcia. O
nalotach na siedziby przestępców, o których policja informuje
gangsterów z jednodniowym wyprzedzeniem... jednym słowem: jest o
czym poczytać. Zadowolenie
Brudnopisa z kilku spędzonych razem z japońską mafią wieczorów
oceniam na 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz