niedziela, 1 lutego 2015

Słowo na M / Michael Dowse, 2013

Skusiłam się na ten film ze względu na Daniela Radcliffe'a w obsadzie. Przez siedem części Harry'ego Potter'a chłopak miał taką samą minę, ale w filmie Rogi zagrał bardzo przyzwoicie. Dałam Danielowi jeszcze jedną szansę, w dodatku Słowo na M to komedia romantyczna. Ckliwy Harry Potter? Idealny na leniwą niedzielę.

Wallace to przeciętny chłopak, mieszka w Toronto i ma najnudniejszą pracę na świecie – pisze instrukcje obsługi oprogramowania. Chciał zostać lekarzem i uczęszczał na staż medyczny razem ze swoją dziewczyną, niestety ona była bardziej zainteresowana igraszkami na zapleczu z bardziej doświadczonymi doktorami. Wallace po tych wydarzeniach zamyka się w sobie, rezygnuje ze spotkań ze kumplami, przesiaduje na dachu patrząc w gwiazdy i po raz setny ogląda Narzeczoną dla księcia. Nie chce już wierzyć w słowo na m, swoją czułość  i romantyzm ukrywa pod skorupą cynizmu. Wszystko jednak zmienia się, kiedy poznaje animatorkę Chantry. Wystarczyło kilka minut, by Wallace zdał sobie sprawę, że właśnie poznał kobietę swojego życia. Wszystko fajnie, tylko Chantry jest w związku z pięcioletnim stażem. Wallance nie chce stracić z nią kontaktu i zgadza się na friendzone, z którego jak wszyscy wiemy – nawet najsilniejsi nie wychodzą bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Chłopak dzielnie trwa przy boku Chantry i jeszcze mocniej się zakochuje, a ona nie może się zdecydować, co zrobić – jak większość kobiet.

W swoim życiu oglądałam już dziesiątki komedii romantycznych opartych na motywie miłosnego trójkąta i Słowem na M jestem pozytywnie zaskoczona. Pomimo tego, że wiemy czego możemy spodziewać się po filmie, czyli happy endu i romantycznych uniesień, ogląda się z przyjemnością i powiedziałabym, że ze swoistą „świeżością”. Michael Dowse odchodzi od hollywoodzkiej konwencji komedii romantycznej i daje bohaterom świetne poczucie humoru, wiele wad i wygląd zewnętrzny pozostawiający wiele do życzenia, oczywiście jeżeli chodzi o przyjęty w dzisiejszych czasach kanon urody. Nie ma osobistych helikopterów, wystawnych przyjęć i zrozpaczonego kopciuszka, który staje się piękną księżniczką. Bohaterowie to zwykli ludzie, którzy zmagają się nie tylko z uczuciem, ale i codziennym życiem. Reżyser nie skupia się tylko na dobrej stronie miłości, pokazuje nam jak ciężko jest dokonywać wyborów i ile wyrzeczeń czeka na nas, jeżeli chcemy stworzyć dobry związek i jak ważna jest właściwa komunikacja międzyludzka. Nadawanie na tych samych falach to połowa miłosnego sukcesu - taką komunikację z kolei rewelacyjnie pokazują przemyślane i inteligentne dialogi. Uważam, że to jeden z najlepszych scenariuszy wśród komedii romantycznych, ironia przeplatana czułością, nie taką cukierkową i tanią w stylu „Czy bardzo bolało jak spadałaś z nieba?”. Nie bez powodu scenariusz filmu znalazł się na prestiżowej Czarnej Liście najlepszych scenariuszy. Podejrzewam, że nawet największym przeciwnikom komedii romantycznych, kilka scen wywołałoby szeroki uśmiech na twarzy. Ja śmiałam się w głos i spędziłam przyjemne 102 minuty. Do tego ostatnio mam szczęście do filmów ze świetnymi soundtrackami, nowo poznane piosenki już trafiły do ulubionych, szczególnie spodobały mi się utwory Patricka Watsona.



Daniel Radcliffe po raz kolejny udowodnił mi, że jednak potrafi grać, idealnie odnalazł się w roli sponiewieranego przez życie chłopaka z niemałym intelektem. Zachwyciło mnie jeszcze tłumaczenie tytułu filmu z angielskiego What if  mamy polskie Słowo na M. Film romantyczny, ale nie przesłodzony - tylko tak jestem sobie w stanie wytłumaczyć zjedzenie w trakcie seansu tony ciasteczek cynamonowych...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz