sobota, 17 stycznia 2015

Wielki Gatsby / Francis Scott Fitzgerald, 1925 (książka) Baz Luhrmann, Craig Pearce, 2013 (film)

 Fitzgerald to jeden z czołowych twórców tak zwanego straconego pokolenia, czyli pisarzy amerykańskich, którzy jako młodzi mężczyźni walczyli w Europie w latach 1914-1918, a później nie potrafili się odnaleźć w rodzinnych stronach. Najbardziej charakterystycznymi dziełami tej generacji jest Pożegnanie z bronią Ernesta Hemingwaya oraz Żołnierska zapłata Williama Faulknera.

Po I wojnie światowej nastąpiła duża zmiana w postrzeganiu świata. Przestano ufać w to, że rozwój i postęp nauki, technologii i instytucji społecznych prowadzi ku lepszemu i łatwiejszemu życiu, oraz w świetlaną przyszłość – przecież w czasie I wojny światowej te wszystkie wynalazki i odkrycia zostały wykorzystane przeciwko człowiekowi. Większość mitów europejskich została skompromitowana. Kryzys wpłynął znacząco także na narrację, zaszła bardzo głęboka zmiana języka literackiego. Dotyczy to po pierwsze kwestii tematyki, po drugie tego, co futuryści nazywali uwolnieniem słów. Postulowano słowa na wolności - w dziedzinie składniowej i wersyfikacyjnej. 

Francis Scott Fitzgerald to pisarz i scenarzysta filmowy, który wraz z żoną wiódł bujne życie towarzyskie w Stanach i Francji, zwłaszcza na Riwierze Francuskiej. Byli oni bohaterami setek anegdot i dziesiątków skandali, do których istnienia przyczyniała się często jego choroba alkoholowa. Znaczna część ich sporych dochodów szła na utrzymanie chaotycznej żony, a część na wychowanie i naukę ich córki, Scottie. Mimo romansów, Fitzgerald nigdy nie opuścił żony, a rodzinę uważał za najwyższą wartość.

Zaczynam recenzję od tych wszystkich informacji, ponieważ bez nich trudno chyba należycie zinterpretować Wielkiego Gatsbego, którego wygrzebałam w supermarkecie z kosza z przecenami. Najwyraźniej książka bez filmowej okładki nie sprzedawała się wystarczająco dobrze... niektórzy twierdzą, że wydawanie klasyki literatury z okładkami filmowymi jest nieco niesmaczne, myślę jednak że sam Fitzgerald jako scenarzysta filmowy wcale by się o to nie obraził. Wszak literatura to teraz tylko biznes, a Wielki Gatsby był ekranizowany pięć razy: z czego ostatnio w 2013 roku i niewątpliwie to ta ekranizacja przywróciła go światu. Moją złotą zasadą jest: najpierw książka, potem film, co nie zmienia faktu, że bardzo doceniam wpływ kinematografii na czytelnictwo. Większość osób zachwyconych po ekranizacji książką Fitzgeralda, bez DiCaprio nigdy by po nią nie sięgnęła. Teraz to filmowcy, a nie krytycy literatury czy nauczyciele ratują wielkich od zapomnienia. 
Wielki Gatsby jest raczej malutką książeczką, spokojnie mieszczącą się na dwustu stronach i w dwóch godzinach intensywnego czytania. Za to doznań i myśli przewodniej wystarczy nam na znacznie dłużej:

Zanim kogoś ocenisz, musisz uświadomić sobie, że on nie jest tobą i że nie wszyscy ludzie na świecie mieli takie same możliwości jak ty. 

Zaczyna swoje wspomnienia narrator, pochodzący z dobrego domu makler giełdowy Nick Carraway. Właśnie przeniósł się do Nowego Jorku i opowiada nam historię swojego bogatego, obdarzonego podwójną moralnością środowiska młodych Amerykanów w okresie prosperity po I wojnie światowej. Amerykanów, którzy nigdy nie musieli zapracować na swój sukces, ponieważ pochodzili z odpowiednich rodzin, gdzie wszyscy znają wszystkich. Ich życie mija na jeździe konnej, wynajmowaniu apartamentów i wielkich przyjęciach, z których najokazalsze wydaje sąsiad Nicka, Gatsby. Gatsby, o którym towarzystwo nie wie nic, za to bardzo chętnie o nim opowiada. Gatsby, który z jednej strony organizuje huczne przyjęcia, a z drugiej jest skromnym i skrytym człowiekiem, czego przeciętny przedstawiciel środowiska nie potrafi zaakceptować. Środowiska, w którym przyjaźnie muszą się opłacać, bycie bohaterem wojennym nie wystarcza, aby zdobyć szacunek, a miłość przelicza się na dolary. Przyjaźń między Nickiem, a Gatsbym odkrywa przed tym pierwszym zakłamanie i zubożenie duchowe ludzi z którymi obcują. 

Gdy byłem już przy żywopłocie, odczułem nagłą potrzebę powiedzenia mu jeszcze czegoś. Odwróciłem się i powiedziałem:
- Nie przejmuj się tak, Jay. Jesteś więcej wart, niż oni wszyscy razem wzięci.

A sam Gatsby, mimo niewyjaśnionej przeszłości i zakłamanej, nielegalnej teraźniejszości, z nich wszystkich wydaje się najbardziej przyzwoitym: jedyny posiada prawdziwie ludzkie emocje, choć ocierające się o szaleństwo. Największym jego pragnieniem jest to najmniej osiągalne: rozpoczęcie wszystkiego od początku w poszukiwaniu sensu. Jest jedyną osobą, która jeszcze ma o czym marzyć i dąży do spełniania tych marzeń, zamiast żyć z dnia na dzień, nie wnosząc na świat nic nowego. 

Tak oto nieprzerwanie dążymy naprzód – pod prąd, który nieubłaganie spycha nas z powrotem i każe dryfować w przeszłość. 

Fragmentem, który najbardziej utkwił mi w pamięci jest ten, w którym jeden z bohaterów w napadzie szaleństwa myli reklamę... z Bogiem. Przekaz wydaje mi się jak najbardziej aktualny.

Mnie może oszukać, ale nie oszuka Boga. Poprowadziłem ją do tego właśnie okna i kazałem patrzeć w te oczy – Wilson wskazał na wynurzające się zza okna ogromne oczy doktora T.J. Eckleburga – Możesz oszukać mnie, ale nie oszukasz jego – powtórzył.

Co do filmu z 2013 roku... no cóż. Jest ładniusi i widać, że twórcy bardzo się starali zrobić na nas wielkie wrażenie i ukazać przepych świata Gatsbiego. Niestety, może ze względu na to, że zawsze bardziej oddziałuje na mnie słowo pisane niż obraz, nie odnalazłam w nim tej głębi co w powieści. Ekranizacja okazuje się być tylko udanym show ze świetną obsadą i kostiumami. Jeśli widzieliście Moulin Rouge, wiecie czego się spodziewać. Gatsby to przede wszystkim książka i jej tajemniczy bohater, potem długo długo nic i dopiero ładniusia twarz DiCaprio. Wydaje mi się również, że scenarzysta chciał nam przekazać Gatsbiego zbyt łopatologicznie, nie dając szans na samodzielne odkrycie jego sensu, a to co subtelne w powieści przerysowano i ubrano we wściekłe, komiksowe kolorki. Odarto ją z szyku, obdarzono erotyką i odrobiną agresji, w porównaniu z większością współczesnych filmów – malutką, w porównaniu jednak do książki zupełnie niestosowną.

Wróciłem z Nowego Jorku zniesmaczony. Zniesmaczony wszystkimi i wszystkim. Tylko jeden człowiek mnie nie brzydził.

Jeśli obejrzycie film przed przeczytaniem książki ma sporą szansę was zachwycić. Jeśli zrobicie na odwrót – rozczaruje was w ciągu kilku pierwszych minut. Tak to już z molami książkowymi jest, że ekranizacjom świetnych lektur stawiamy poprzeczkę bardzo wysoko.
Wielki Gatsby książka, otrzymuje ode mnie 9/10 punktów, a film dzięki świetnym zdjęciom 6/10 (co klasyfikuje go jeszcze do tych oglądanych z przyjemnością).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz