niedziela, 9 listopada 2014

Błękitny Księżyc / Simon R. Green, 2009


Gdybym musiała określić tę książkę jednym słowem, nazwałabym ją niefrasobliwą. Gdybym musiała określić dwoma słowami, użyłabym sformuowania opowieść familijna. Gdybym musiała zastanowić się naprawdę mocno, czy ją polecić... cóż... na pewno nie jest to mistrzostwo fantasy, ale kto by się tego czepiał, gdy na zewnątrz szaleje jesień, a ja siedzę oparta plecami o kaloryfer i popijam gorącą herbatę? Tak się składa, że niczego nie muszę, a Błękitny Księżyc z całą pewnością nie należy do lektur obowiązkowych.
Młodszy syn króla to, nie da się ukryć, kłopot. Niebezpiecznie jest go trzymać w zamku, nie wypada też po prostu wyrzucić. A on na dodatek zamiast zginąć na jednej z wielu niebezpiecznych misji, wraca do królestwa jak jakiś cholerny bumerang! Pozyskując przy tym naprawdę niebezpiecznych i przydatnych przyjaciół, tworząc kontrast z następcą tronu, który jest, cóż... zimnym draniem i bawidamkiem.
Książę Rupert chciałby żeby po prostu dano mu spokój, polityka prześladuje go jednak na każdym kroku. Ojciec każe jechać zgładzić smoka, przebyć okropny Czarnobór, w którym żyją demony, a na dodatek okazuje się, że smoka trzeba ratować. Przed księżniczką. I przed śmiercią z nudów. Potem okazje się, że magiczną krainę nęka tak wiele tragicznych wydarzeń, że jasne staje się jedno – powrócił Książę Demonów. Radź sobie, bohaterze! Rusz ratować świat na swoim gderliwym i tchórzliwym jednorożcu.
W angielskojęzycznej Wikipedii można przeczytać, że Błękitny Księżyc był pierwszym bestsellerem Greena i pierwszą z cyklu książek dziejących się w tym uniwersum, jednakże w Polsce nie przyjął się aż tak ciepło, a kontynuacji ni widu ni słychu. I choć Green jest bardzo płodnym autorem, w Polsce próżno szukać tłumaczeń większości jego utworów. Ja swoje egzemplarze znalazłam w koszu po 10 zł w jednym z marketów i nie żałuję wydanych pieniędzy. Trudno zrozumieć, dlaczego Polacy tak chłodno przyjmują zabawne opowieści fantasy – czyżbyśmy nie lubili się śmiać? Nie jest to może opowieść na miarę Tolkiena, ale przecież nie zawsze mamy ochotę wysilać mózg. Zwłaszcza po bardzo długim, pracowitym dniu, Green z powodzeniem może opowiedzieć nam sympatyczną bajkę na dobranoc. Tą samą refleksję miałam widząc, jak mało popularny wśród internautów okazał się być Arcymag Rudazowa, przy którym bawiłam się świetnie.
Green stworzył opowiastkę, której wszyscy bohaterowie – nawet ci źli – mogliby spokojnie zanucić zielono mi. Przywodzi to na myśl cykl ze Świata Dysku, gdzie nawet Śmierć jest sympatyczny. Niestety, Błękitny Księżyc nie jest nawet w jednym procencie tak ciekawy i nie mógłby robić nawet za marny substytut twórczości Pratchetta. Chodzi mi głównie o sposób konstruowania postaci, które są, hm. Sympatyczne. Ponad 700 stron powieści (w Polsce podzielonej na II części) czyta się przyjemnie, z nieodłącznym uśmieszkiem na ustach. Jest jeszcze jedna, wspólna cecha: książki są absolutnie dozwolone dla wszystkich czytelników, którzy potrafią już składać literki. Jeśli kupisz Księżyc nie musisz się obawiać, że Twoja malutka siostra przeczyta w nim coś, czego nie powinna. Owszem, Green puszcza do nas zabawne, erotyczne oczko od czasu do czasu, są to jednak tak subtelne aluzje że żaden dzieciak się nie zorientuje. Tak więc jeśli szukasz książki, którą będziesz mógł czytać młodszemu bratu i przy tym świetnie się bawić, jest to pozycja dla Ciebie. Jeśli szukasz prezentu dla jakiegoś nastolatka, chcąc mu uświadomić moc przyjaźni i lojalności (a Harrego Pottera już ma), podaruj mu Błękitny Księżyc.
Ktoś ginie, kogoś rozszarpują demony, ale nie są specjalnie bardziej przerażające od Muminków. Dla mnie to opowieść na 5/10 punktów. Książka, którą czyta się z przyjemnością, by następnego dnia nie pamiętać imion głównych bohaterów.
A! Warto ją przeczytać dla samego jednorożca!

Ogólnie rzecz biorąc, czuł się mało heroicznie.
- Wyjdź, szkaradna potworo! Ja, książę Rupert z Leśnego Królestwa, przybyłem, by zakończyć twój marny żywot! Stawaj i walcz! 
Przez chwilę nic się nie działo, aż wreszcie z głębi pieczary wydobył się głos.
- Słucham?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz