Zbyt
wiele dobrego jest wspaniałe, zwykła
mawiać ta niesamowita, ekscentryczna gwiazda show-biznesu, najjaśniej
świecąca w latach '60 i '70. Świecąca mocno i dość kiczowato
zresztą, ale za to z nieustannym entuzjazmem i tak spektakularnie,
że kolejne pokolenia gwiazd wyglądają przy niej jak jakieś
odległe, nienazwane konstelacje.
Władziu
Valentino Liberace urodził się w 1919 roku w Wisconsin i pochodził
z rodziny muzyków (matka Polka, ojciec Włoch). Na początku
występował w teatrach i salach koncertowych, grając na fortepianie
utwory klasyczne, co zresztą było największym marzeniem jego
despotycznej matki. Pragnienie sławy i pieniędzy szybko popchnęło
go jednak w stronę Salonów
i grywania w najróżniejszych barach, gdzie został
dostrzeżony. I bum! Niesamowita histeria (głównie kur
domowych) doprowadziła go do Księgi Guinnessa jako najlepiej
zarabiającego artystę USA. I pomyśleć, że tego wszystkiego
dokonał facet, który nie potrafił nawet śpiewać i tańczyć!
Za to wjeżdżał na scenę samochodem i przechadzał się po niej w
futrze wartym trzysta tysięcy dolarów, rozśmieszając
publiczność do łez. Powiecie: więcej show niż treści? A ja
powiem: zbyt wiele dobrego było naprawdę wspaniałe.
Nie na tym jednak skupiają się wspomnienia Scotta Thorsona,
wieloletniego kochanka Liberace. W oryginale wydane w 1988 roku, w
Polsce w 2014 roku (czyli rok po wejściu ekranizacji do kin). Cóż,
najwyraźniej wydawcy nie byli nią zainteresowani, a to naprawdę
dziwne biorąc pod uwagę kontrowersyjną treść.
Scott poznał czterdzieści lat starszego Liberace mając lat
osiemnaście i nie da się powiedzieć, że była to miłość od
pierwszego wejrzenia. A przynajmniej ze strony chłopaka. Miłość z
jego strony kiełkowała stopniowo, ale po pewnym czasie oddał jej
się bez reszty. Zapewne duże znaczenie miało środowisko w jakim
się wychował, niekochany i nie mogący nigdzie zagrzać miejsca. No
i nie ukrywajmy, przepych i świat w jaki wprowadził go ten wielki
showman i król kiczu. Bez niego Scott nigdy nie poznałby
takich gwiazd takich jak chociażby Michael Jackson.
Trudno zaiste połączyć w jedną postać tego małomównego, wycofanego chłopaka, który nosił wyblakła dżinsy, czapeczkę baseballową i koszulkę za dwa dolary, z artystą wirującym na scenie w cekinowej rękawicy, którego podziwiał świat.
Nie mieszkałby w willach i nie nosił niesamowicie drogiej
biżuterii. Nie występowałby na scenie.
I nie przeżyłby największego dramatu swojego życia, który
zniszczył jego psychikę i przez lata ciągnął się za nim jak
niechciany cień.
Nie jestem psychologiem, pracownikiem opieki społecznej ani lekarzem, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że rozwiązłość seksualna jest i zawsze była najpoważniejszym problemem homoseksualnych mężczyzn i społeczności gejowskiej.
Wielki
Liberace to
opowieść o
zakłamanym życiu gejów amerykańskiego show-biznesu lat '80,
ale nie tylko. Również o dramacie ukrywania swojej tożsamości, który może zrobić z człowieka okaleczoną,
rozwścieczoną bestię. I to z człowieka, którego
największym pragnieniem było dostarczanie innym rozrywki. To przede
wszystkim portret psychologiczny, zarówno mężczyzny który
wspomina, jak i tego kogo wspomnienia dotyczą. Trzeba przyznać –
przekonywujący portret. Wielki
Liberace
zabiera nas do świata kolorowych ptaków i największego z
nich – fenomenalnego pawia. Do świata kolorów zamkniętych
w złotej klatce.
Wydawnictwo Marginesy postarało
się o odpowiednią oprawę graficzną tej niecodziennej historii.
Piękne, czarno białe zdjęcia w książce stanowią niewątpliwie
wartość dodaną.
Cóż, książkę po prostu trzeba przeczytać. Po tym, że
wciągnęłam ją w jeden wieczór, wzdychając z
niedowierzania, można wnioskować że jest dobra. Daję jej 6/10 w
skali brudnopisa.
Za to o filmie nie da się powiedzieć za dużo dobrego. Oprócz
fenomenalnych aktorów i ładnych zdjęć, nie ma w nim nic z
klimatu książki. Dla mnie okazał się tak mdły i rozczarowujący,
że muszę przed nim przestrzec. I zapewnić wszystkich, że jeśli
nie podobał im się film, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby
zrobili jeszcze podejście do książki.
Co mnie zachwycało? Douglas w niesamowity sposób potrafił
naśladować głos prawdziwego Liberace, którego warto
obejrzeć, chociażby tutaj:
A tak poza tym to nic. Scenarzysta nie popisał się, zżynając
żywcem dialogi z książki.
Umierając
Liberace powiedział:
Nie chcę być zapamiętany jako stary pedzio, który zmarł na AIDS.
Ja po lekturze tej książki zapamiętam go przede wszystkim jako
człowieka, którego misją była rozrywka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz