Nie wiem od czego zacząć, tak bardzo jestem rozczarowana.
Napis na okładce informuje: Nagroda Costa dla książki roku! Do tego dwustronicowy
wywiad z Millerem w Newsweek’u, bardzo pozytywne recenzje, zewsząd spływa
zachwycenie. Tylko ja taka sceptyczna. Trudno, nie każdemu musi się podobać, ale aż mi się łezka kręci w oku –
takie oczekiwanie na listonosza, taka piękna okładka, taki pachnący papier, a
tekst pozostawia tak wiele do życzenia.
Ostanie lata XVIII wieku w Paryżu. W Paryżu śmierdzącym,
brudnym i zawszonym - jeżeli ktoś chce sięgnąć po książkę ze względu na
urokliwe miejsce akcji odradzam, to miasto nie od zawsze było stolicą mody. Nasz
bohater Jean – Baptiste Baratte jest inżynierem, który dostaje zlecenie od
ministra. Zadanie nie jest przyjemne, ma on bowiem zlikwidować cmentarz
Niewiniątek i przyległy do niego kościół. Od kilku stuleci chowano na tym
terenie setki tysięcy osób – bez planu i nie patrząc na brak miejsca. Został
definitywnie zamknięty w 1785 roku, ale ziemia przepełniona trupami zatruwała
wodę, a wyziewy mieszkańców. Nie wspominającym o strasznym odorze, wyczuwalnym
już na kilka kilometrów. Mężczyzna nie może zrezygnować z zdania, po wykonaniu
takiej pracy może zdobyć sławę na salonach i dostawać więcej zleceń. Praca jak
praca prawda?
Cytując Newsweeka „zaczyna
się jak solidny gotycki horror” – niestety do horroru mu daleko, do kryminału
zresztą też. Miałam duży problem z umiejscowieniem tej powieści w jakimkolwiek
gatunku. Nie mogę odmówić Millerowi dobrego stylu, czyta się szybko i z
lekkością. Zaryzykowałabym nawet, że momentami nie pasuje do świata
przedstawionego – zbyt finezyjny. A wozy pełne ludzkich kości nie są zbyt
finezyjne. Obraz la Paris, jego uliczek, domów i mieszkańców jest tylko ramowy.
Czytając czułam jakbym miała opaskę na oczach, a jednym moim zmyłem był dotyk - nie budzi wyobraźni do życia. Dla mnie jest to największy minus.
Autor wybrał sobie ciekawy temat na powieść. Cmentarz Niewiniątek
istniał naprawdę pochowano na nim blisko dwa miliony osób. Wyobrażacie sobie
więc, jak to musiało wyglądać na skrawku ziemi zabudowanej ze wszystkich stron
murem. Cmentarz oprócz poszerzania w głąb, poszerzano w górę - stawiano grobowiec na grobowcu, w końcu wystawały nawet za betonowe ogrodzenie. Tylko przez zainteresowanie tą nekropolią przeczyłam Oczyszczenie
do końca. Bohaterowie nijacy, do żadnego nie zapałałam sympatią – nie pamiętam
nawet imion i to nie z powodu choroby Alzheimera.
Książka miała być refleksyjna, zachęcająca do chwili wytchnienia i przemyśleń
nad przemijaniem. Zamiast tego mamy dużo koniaku, innego rodzaju samogonów i
kobiet lekkich obyczajów.
Oczyszczenie to przerost formy nad treścią. Sam autor
odpowiada w wywiadzie na pytanie o kryzys czytelnictwa w taki sposób: „A mówiąc
poważnie, dobra literatura nie ma się czego obawiać. Solidna 300-stronicowa
powieść jest w czasach Twittera nadal potrzebna”. Cóż, wolę powieść o połowę krótszą a wnosząca więcej do mojego życia –
wybitną, o której trudno zapomnieć niż przeciętną i małostkową. Największym
oburzenie wywołał u mnie tekst promujący powieść: „Jeśli podobało się Wam
Pachnidło Patricka Suskinda ta książka Was zachwyci”. Wyprowadzam z błędu, ta
książka mogła co najwyżej leżeć obok Pachnidła na półce w księgarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz