Giorgio Bassani nie jest kimś, o kim możecie przeczytać w Wikipedii.
Polska edycja poświęciła mu dwie linijki tekstu, co już całkiem nieźle o nim świadczy.
Zmarły w 2000 roku autor najbardziej upodobał sobie okres faszystowskiej Italii, a konkretnie – jednego z jej miast, Ferrary. Opisuje miejsca, w których żył i w których przebywał, co niewątpliwie stawia go w uprzywilejowanej pozycji tego, który wie co mówi. I choć jest autorem uznanym, w Polsce nie ma zbyt dużego zainteresowania jego twórczością.
Zacznijmy od tego, że mam już po dziurki w nosie autorów piszczących o miejscach, które widzieli tylko na pocztówkach. O mentalności ludzi, z których kulturą nigdy się nie zetknęli. Najlepszymi przykładami prześmiesznych i naiwnych historii są współczesne romanse, szczególnie paranormalne (czy to kwestia normalności autorek..?).
Może dlatego sięgnęłam po opowiadanie Złote okulary? Zostało ono wydane w oryginale już w 1980 roku, w Polsce dopiero w 2014 i jest bardzo mocno osadzone w realiach Włoch za czasów Benito Mussoliniego.
Po pierwsze i dla mnie najważniejsze, jest piękny w swojej prostocie język (brawo dla tłumaczki. Tłumacz zdrajcą, podobno mawiają Włosi, ten jednak wykonał swoją robotę bardzo dobrze i na pewno pana Bassani bardzo nie pokrzywdził). Jest nastrój, budowany opisami i naturalnymi dialogami. Autor prowokuje sytuacje, w których jego bohaterowie mogą ukazać swój sposób życia (bogatej burżuazji), pochwalić się swoimi poglądami i wadami. Dobrze czasem przeczytać o postaciach innych niż nastoletnie szare myszki, która mało wiedzą i mało potrafią.
W ciszy zaułka, przerywanej jedynie dziwnymi westchnieniami sów przycupniętych zawrotnie wysoko, wzdłuż ledwo dostrzegalnych gzymsów katedry, unosiły się niewyraźne strzępy niebiańskiej muzyki Bacha, Mozarta, Beethovena, Wagnera. Szczególnie Wagnera, bo może muzyka Wagnerowska najlepiej potrafiła wywołać określoną atmosferę.
Przejdźmy do treści. Zastanawiam się, co o tej nie posiadającej nawet stu stron historii mógłby napisać przeciętny maturzysta. Dzieło opowiada o młodym chłopaku, studencie który jest Żydem i odczuwa z tego powodu represje oraz o jego przyjacielu, bogatym homoseksualnym doktorze. Tyle. Kropka. Cóż więcej można powiedzieć o takiej jednowątkowej historii? Nie jest to Janko Myzykant z opracowaniem dłuższym od samej noweli, którą wytłumaczy nam jakiś znany profesor. Póki co (dzięki Bogu) nie natknęłam się na żadne mądre opracowanie tego opowiadania i nikt nam jeszcze nie powiedział co autor miał na myśli i jak powinniśmy wszystko to odbierać. Ja odbieram jak najbardziej pozytywnie.
Narratorem jest Żyd, student pochodzący z dobrego domu, którego beztroską sielankę przerywa nagle polityka rasowa we Włoszech. Co prawda jest to dopiero widmo nadchodzących represji, coraz więcej złorzeczy się jednak o Izraelitach nawet w bogatym środowisku spokojnej Ferrary. I choć już sama jego historia byłaby wystarczająco ciekawa, głównym bohaterem wydaje się być ktoś inny. Laryngolog Athos Fadigati jest człowiekiem szalenie popularnym i lubianym. Do czasu, aż rozchodzi się pogłoska o jego homoseksualnych skłonnościach. Nawet to jednak nie wpływa drastycznie na jego życie (jak można by się tego spodziewać). Dopiero inne (dla nas, współczesnych) dość błahe wydarzenie, pociąga za sobą coraz bardziej przykre konsekwencje.
Niezwykła kultura i ogłada doktora na pewno wzbudzi sympatię wszystkich czytelników.
Relację mężczyzn nie można nazwać chyba przyjaźnią, ale to że nie odnoszą się do siebie wrogo, znaczy już dużo. I choć powody ich wyobcowania są od siebie skrajnie różne, czują się chyba dość podobnie.
Piękne przesłanie płynie z tej historii: o tym, że nie powinniśmy postrzegać siebie samych jedynie poprzez pryzmat tego, co nas boli, co jest w nas nietolerowane. Człowiek jest sumą tak wielu niezwykłych czynników budujących świadomość, że nie powinniśmy ograniczać się jedynie do walki z nienawiścią, która kończy się tylko zatruciem kolejnych serc – naszych serc.
Historia jak najbardziej na czasie, zarówno ze względu na światową politykę, jak i niektóre, dziwaczne zachowania społeczne. Dla mnie mogłaby być idealną lekturą dla wszystkich, którzy swoich praw chcą dochodzić na tzw. Paradach równości. Może historia doktora, którego skłonności nie bulwersowały nikogo (nawet w tak tradycyjnym środowisku) dopóki nie zaczął się z nimi nadmiernie obnosić, nauczyłyby ich czegoś. Chociażby tego, że na szacunek i tolerancję pracuje się latami, a nosząc czapeczki w kształcie penisów, narażają się jedynie na śmieszność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz