Wyobrażenie, jakoby świadomość była "produkowana" biochemicznie w mózgu i wraz ze śmiercią tego organu uległa całkowitemu unicestwieniu, jest wytworem materialistycznej ideologii, sięgającej czasów powstawania współczesnego społeczeństwa industrialnego, która swoje apogeum osiągnęła w okresie dzikiego kapitalizmu i wynaturzonego socjalizmu.
Ponieważ nie bardzo wiem, co o tej książce myśleć, zajrzałam na jeden z najpopularniejszych portali poświęconych książkom i sprawdziłam, jak toto się podoba. Toto ma pięć na dziesięć gwiazdek, co zdziwiło mnie przeokropnie, zważywszy że najgorsze dno świata z jakim się spotkałam (nie zdradzę tytułu, bowiem nie mam jeszcze własnego prawnika) ma ich aż pięć i pół. Na szczęście Jesteśmy nieśmiertelni przeczytało tylko dwóch użytkowników tego portalu, a więc ilość gwiazdek w żaden sposób nie jest miarodajna. Cóż, mało kto sięga po książki popularnonaukowe z zakresu parapsychologii i parafizyki, a już na pewno za te sprzed siedemnastu lat (mam na myśli wydanie oryginału. Wydanie polskie to rok 2000, więc też nie najlepiej).
Zupełnie nie wiem jaką powinnam mieć o niej opinię, choć jestem pewna, że jakąś mieć powinnam, nie jest to bowiem książka, obok której można przejść obojętnie. Zacznę więc od spraw najprostszych:
- Okładka. Na początku wydawała mi się paskudna i dziwaczna (teraz nadal uważam ją za paskudną, a na dodatek niepokojącą). Ma ona swoją symbolikę, którą odkryłam dopiero dzięki rysunkowi na karcie tytułowej (mała rączka ściskająca się w geście powitania ze starszą, dojrzałą dłonią). Jak Boga kocham, na początku byłam jednak przekonana, że na okładce widać dorosłą dłoń, która zaciska się na ustach dziecka. I wiecie co? Taka interpretacja też mogłaby być trafna. MILCZ, DUSZO! Mógłby krzyczeć właściciel większej dłoni. O tym później jednak.
- Zdjęcia i opracowanie graficzne w środku jest fatalne. I nikt mi nie wmówi, że to dlatego że książka jest stara. Widziałam w życiu nie jeden inkunabuł i wiem jak może wyglądać stara książka. A tak na poważnie: komuś ewidentnie nie chciało się zadbać o to, żeby pozycja była nie tylko mądra, ale i ładna. Pewnie dlatego jest dość mało popularna, kto chciałby mieć brzydką książkę na półce?
- Autor jest publicystą naukowym i autorem wielu książek o treści naukowo-technicznej, jest również doradcą i współpracownikiem redakcyjnym znanych czasopism fachowych. Śmiem więc wątpić, że nie zdaje sobie sprawy z faktu, że powtórzenia są be. Obawiam się, że nie wiedziała tego tłumaczka, tak jak nie wie, że zdania wcale nie brzmią mądrzej, gdy są koślawe. Nie spodziewajcie się więc lekkiego, sympatycznego i zabawnego stylu pisania, ponieważ jest on... hm... hm... naukowy. Popularnonaukowy, w stylu kiepskiego wykładowcy prywatnej uczelni w prowincjonalnym miasteczku. Książkę ratuje jednak temat.
- Temat! Absolutnie absorbujący i rekompensujący zarzuty z poprzednich trzech punktów. Otóż nie musimy już wybierać pomiędzy (wydającą się niektórym ludziom zwyczajnie naiwną) wiarą w bogów i ich religie, a całkowitym pośmiertnym zapadnięciem się w nicość. Otóż mamy jeszcze jedną możliwość: przejście do innego wymiaru czasoprzestrzennego. Nie musimy pokładać już wiary ani w straszliwie bezlitosnych ateistów (po śmierci po prostu zgaszą ci światło, zjedzą cię robaki i po prostu cię nie będzie), ani w żaden rodzaj nieba ani piekła. Nikt nie będzie nas karmił winogronami, owszem, ale nikt również nie będzie nas dźgał widłami, co już jest dość przyjemną perspektywą. Otóż istnieje tanatologia, ofiarująca nam zupełnie nowe możliwości. Ktoś bardziej świadomy zakrzyknie: "Co za głupia baba, nigdy o tym nie słyszała?!" ale ja naprawdę słyszałam o tym bardzo niewiele. Owszem, temat był mi dość znany (zawsze bowiem interesowało mnie bardziej to co para- niż to co normalne), ale nie zdawałam sobie sprawy z istnienia odrębnej dziedziny wiedzy, zajmującej się umieraniem. Autor (miejscami nawet w bardzo przekonujący sposób) przedstawia hipotetyczne możliwości naszego ducha (tu nazywanego "świadomością") i to, co dzieje się z nim w stanach blisko śmierci jak również po niej. Przez "śmierć" rozumiemy jedynie śmierć ciała, bowiem świadomość ma być całkowicie nieśmiertelna i dryfować sobie w nieskończoność poprzez nieskończony kosmos. Fajnie, nie? Miejscami łapałam się na tym, że zaczynam w to wszystko wierzyć. Tak ładnie tłumaczy zjawiska jasnowidzenia, pojawiania się duchów czy choćby opętań. Takie wytłumaczenie najbardziej przemawia do mojego nie do końca ateistycznego i nie do końca religijnego umysłu. Oczywiście, z koncepcją jakoby świadomość nie znała granic spotkałam się również w innych książkach (min. Gdzie nauka spotyka się z magią, ale nie polecam jej). Jeśli więc interesują was zagadnienia "przeżyć blisko śmierci", wystąpień z ciała, osobowości mnogie, przesłania z zaświatów, reinkarnacja, instrumenty do kontaktowania się ze zmarłymi, biolokacja czy pisanie automatyczne, jest to książka dla was.
- Anegdoty – oto największa siła książki Meckelburga. Porywające, niezwykle istotne i dobrze wytłumaczone historie, których nie wymyśliliby nawet najlepsi pisarze fantastyki. Niektóre przypominają mi filmy w stylu Szósty Zmysł i sprawiają, że dostaję gęsiej skórki. Nawet, jeśli nie interesuje was temat jako taki, dla samych anegdotek warto tę książkę przejrzeć.
Cóż więcej: znów książka, co do której mam mieszane uczucia. Napisana nie najlepiej, męcząca. Czasem autor plecie takie rzeczy, że uśmiechałam się pobłażliwie. Aż chce się go pogłaskać po tej siwej czuprynie i powiedzieć: ale dziadku, to jeszcze nic nie znaczy! A z drugiej strony, warto zapoznać się z taką lekturą. Żeby po prostu wiedzieć. Dostrzec alternatywę, między wiecznym smażeniem się w kotle a nie-byciem. I to alternatywę (tu argument, który powinien przemawiać do większości tzw. Ateistów, którym wydaje się że wszyscy naukowcy są tak samo sceptyczni jak oni) przedstawianą przez naukowców z różnych dziedzin. To zdecydowanie książka, która może się bronić sama. Trzeba tylko dać jej możliwość zaistnienia. I tu pojawia się problem dziecka z zasłoniętymi ustami: czy pozwalamy sobie na jakiekolwiek alternatywy? Czy nasze umysły są jeszcze na tyle plastyczne, aby dostrzec, że życie po śmierci może być zupełnie inne, niż nam się wydaje? Że w ogóle może być? A co jeśli Meckelburg ma rację i nasza świadomość jest nieograniczona, a wokół nas nieustannie dzieją się rzeczy niezwykłe? Czy pozwolilibyśmy jej wznieść się ponad pragmatykę i dostrzec to, co nieuchwytne?
Wszystko co mówi nauka na temat świadomości jest praktycznie bezwartościowe, gdyż nie ma ona po prostu odpowiednich narzędzi badawczych, w terminach obserwatora i obserwowanego pola możemy powiedzieć, że nauka zajmuje się obserwowanym polem, natomiast co do obserwatora, tu wiedzę można zdobyć poprzez subiektywną introspekcję i bezpośrednią refleksję. Uznanie neuronauki za naukę o świadomości, jest niczym więcej niż aktem wiary ze strony współczesnego człowieka, w dodatku patrząc na to okiem fenomenologa, czy badacza egzystencji, ten akt wiary wydaje się być poważnym filozoficznym błędem:
OdpowiedzUsuń„Dziwić może fakt, że zajmowaliśmy się problemem poznania, nie poruszając kwestii ciała i zmysłów, czy też, że nie odnieśliśmy się do niej ani razu. Nie jest naszym zamiarem tworzenie nieporozumień dotyczących ciała ani ignorowanie jego roli. Najistotniejsze jest przede wszystkim, zarówno w ontologii, jak i w innych dziedzinach, zachowanie nienaruszalnego porządku w dyskursie. W przypadku ciała, jakakolwiek mogłaby być jego funkcja, ujawnia się ono najpierw jako to, co jest poznawane [du connu]. Nie możemy więc odnieść do niego poznawania ani zajmować się nim, zanim nie zdefiniujemy samego poznania w jego fundamentalnej strukturze".
Sartre, Byt i nicość
Dziękuję bardzo za interesujący i pouczający komentarz. Uważam osobiście, że każdy człowiek potrzebuje wiary, a to w co się wierzy jest naszym wyborem, często nawet nieświadomym. Można nawet wierzyć w to, że ostatnie wybory nie były sfałszowane :) a książka moim zdaniem jest po prostu ciekawa.
Usuń