Zawsze jest dobry czas na kino, szczególnie gdy seans jest w
cenie 6 zł. Takie dobrodziejstwa tylko w krakowskim kinie Ars, znajdującym się
na jednej z malowniczych uliczek Starego Rynku. 28 pokoi hotelowych to film z 2012 roku, po zwiastunie spodziewałam
się mocnych scen erotycznych i w sumie tylko tyle. I oczywiście chciałam
uzyskać odpowiedź na pytanie promujące film: „Co nas kręci w seksie z
nieznajomym?”
Historia o kobiecie i mężczyźnie, którzy spotykają się
podczas delegacji służbowej. On jest pisarzem, ma
dziewczynę. Ona jest analitykiem i mężatką. Dwójka zwykłych ludzi, nawiązujących
intensywny i niebezpieczny dla ich prywatnego życia romans. Zaczęło się od
niewinnego spotkania w restauracji, a powtórzyło się to aż 28 razy, w różnych pokojach
hotelowych. Żadnych ckliwych obietnic i wyczerpujących rozstań, nic o sobie nie
wiedzą. Jednak na tyle dobrze poznali swoje ciało by uzależnić się od swojego dotyku
i cielesnych uniesień. Każde to spotkanie było ucieczką od codzienności,
problemów, pracy i drugiej połówki, o której wyobrażenie czasami mijało się z rzeczywistością.
Ta podróż przez pokoje pokazuje jak główni bohaterowie zbliżają się do siebie.
Przestaje to być tylko fantastyczny seks, ale relacja, która w końcu przeradza
się w uczucie. Hotelowy pokój staję się klatką bez wyjścia. Ta dwójka nie
potrafi zrezygnować z dotychczasowego życia, ale też nie potrafi zakończyć
romansu, który niszczy ich psychicznie. Spotkania z ograniczonym limitem godzin
na seks, rozmowy i zabawę są jak kajdanki, do których nie można znaleźć pasującego
klucza.
Historia jest bardzo uniwersalna. Podejrzewam, że dużo osób
mogłoby się postawić na miejscu tej dwójki. Niestety muszę przyznać, że ludzie
jeżeli chodzi o komplikowanie sobie życia są niesamowicie wykwalifikowani i
wciąż stoją na podium. Pytanie, na które miałam znaleźć odpowiedź w filmie, nie
dotyczy przedstawionej w nim relacji. To nie jest one-night-stand a regularne spotkania,
które doprowadzają do rozkwitu uczucia.
Nie ukrywam, że liczyłam na więcej scen erotycznych.
Niestety prawie wszystkie zostały zawarte w zwiastunie. Matt'a Ross'a wolę
zdecydowanie jako aktora niż reżysera, któremu w tym przypadku można wiele
zarzucić. Między innymi nierównomiernie rozłożenie akcji, z fruwających po
pokojach ubrań i pojękiwań przez pierwsze kilkanaście minut filmu, następuje
cześć rozmów, w której nie dzieje się już nic specjalnego. Daję plusa, a nawet
dużego plusa za zabawne dialogi. Mimo wszystko nie zapłaciłabym pełnej ceny biletu, sam klimat kameralnego kina urzekł mnie bardziej od wyżej opisanej produkcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz