Jako, że mamy lato (fakt absolutnie nie do ukrycia, odkąd usiłowałam się wcisnąć w strój kąpielowy) i wszyscy znajomi chwalą się na facebooku, gdzie to już nie byli, albo gdzie pojadą, wypożyczyłam dwie książki podróżnicze. Jedną bardziej, drugą mniej popularną, łudząc się że kanapowa forma turystyki zaspokoi moją potrzebę wyjazdu z domu. Szczerze mówiąc – zaspokoiła na tyle, na ile jest to możliwe. Oczywiście, czytanie o tym jak świetnie jest wyjechać, nie zastąpi mi wyjazdu do Mongolii, sprawiło mi jednak wielką frajdę.
Zielone wzgórza Ułan Bator : Opowieść o wyprawie do Mongolii Radka Biczaka może być świetnym preludium do Mongolia - wyprawy w tajgę i step Bolesława Uryna. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegokolwiek o Mongolii – jedynie preludium.
Autor co prawda jest bardzo zabawny i opowiada z lekkością, jakiej powinien mu pozazdrościć co drugi pisarz w Polsce, ale nie opowiada na temat. Tytuł sugeruje przecież wyraźnie, że książka będzie o Mongolii! Tak, czy nie? Na okładce widnieje zafrasowany starszy mężczyzna w stroju mongolskim, a obok niego równie zafrasowany parzystokopytny. Pozwolę sobie pominąć opowieści o tym, że książka jest napisana dobrze i jest idealnej długości. Nie za krótka i z całą pewnością nie za długa (podejrzewam jednak, że gdyby miała powyżej 200 str zwyczajnie zaczęłaby nudzić), świetnie odnajdzie się w każdej torebce i będzie towarzyszyć w kolejce w markecie albo podczas jazdy autobusem. Skupmy się na faktach: o zielonych wzgórzach Ułan Bator, było wspomniane tylko marginalnie. Tak marginalnie, że nawet tego nie zauważyłam. Wyprawa, owszem była i jej celem była Mongolia, ale jeśli szukamy jakichkolwiek informacji na temat tego pięknego kraju, powinniśmy od razu przenieść się na ostatnie trzydzieści stron książki. Wcześniej czekają na was jedynie zabawne anegdotki z Polski, Ukrainy i (najwięcej) z Rosji. Ach, ta Rosja! Szczerze powiedziawszy większa część książki traktuje o niej, co niezmiernie mnie ucieszyło.
Na piwo, a także nałogi mastojaszczij mużczina dieńgi najdiot wsiegda!*
Trzech kumpli z Polski i łada stara jak wynalazek koła. SIBERIA – MONGOLIA EXPEDITION. Pomysł tak szalony, że prawie trudno uwierzyć autorowi w opisywane wydarzenia. I dużo naprawdę fascynujących ludzi spotkanych po drodze. Jeśli ta historia nie zmusi cię do ruszenia dupy z fotela (przyznam się: mnie nie zmusiła) to znaczy, że najwyraźniej już przyrosłeś i potrzebne jest cięcie chirurgiczne. Takim cięciem może być właśnie książka Uryna.
Mongolia: wyprawy w tajgę i step to książka idealnie nadająca się na prezent dla każdego zdziecinniałego menszczyzny w czerwonych spodniach. Również dla każdej kobiety, która chce sobie chociaż, cóż... pomyśleć o samcach odważnych i wojowniczych. Na dodatek jest naprawdę starannie wydana, opracowana i posiada ciekawe zdjęcia i ilustracje (nie powiem, że wszystkie są niesamowicie piękne i pobudzające wyobraźnie, ale na pewno bardzo pomocne). Trudno byłoby wyobrazić sobie mongolskiego zapaśnika z wielkim brzuchem i w kusych majteczkach, gdyby nie zdjęcia...
Opowieść reportera można podzielić na dwie tematy : przyroda i dzikie tereny Mongolii oraz kultura i życie codzienne jej mieszkańców. Nie ukrywam, że ten drugi temat był dla mnie dużo bardziej zajmujący. Przedzieranie się przez chwasty, w upał i ulewę, oraz marznięcie w namiotach jest ciekawe, jeśli dotyczy mnie samej. Inaczej jest po prostu irytującym dodatkiem. Kiedy ja chcę wiedzieć co się w Mongolii je, w co taki Mongoł się bawi, a w co ubiera! Na szczęście Bolesław A. Uryn dostarcza nam tych informacji, jest to jednak powierzchowne liźnięcie tematu. Bardzo przyjemne, ale jednak mało satysfakcjonujące liźnięcie. Cóż, w tak krótkiej (300 stron) książce nie da zawrzeć się wszystkiego. Po pierwszych kilku rozdziałach opowiadających o grze w kości, piciu herbaty z końskim nawozem i szamance liczyłam jednak na coś więcej niż kajakową przeprawę przez rwącą rzekę... cóż, nie można mieć wszystkiego.
Świetnym pomysłem było cytowanie książki Pieszo do Chin, podróżnika Konstantego Rengartena. Dzięki niej można przekonać się, jak bardzo różniła się XIX wieczna Mongolia od reszty świata i jak bajkową była krainą. To, że nadal taką pozostaje, udowadnia nam Uryn.
Co uderzyło mnie najbardziej? Niesamowita tolerancja i gościnność wciąż prowadzących koczowniczy tryb życia Mongołów. Ludzie, którzy posiadają tyle, ile mogą unieść dwa konie, wyżej cenią dobrą historię i towarzystwo, niż dobra materialne. Mongołowie mówią: Głupiec, który wędruje między ludźmi jest lepszy od mędrca, który siedzi w domu.
Książka, którą warto przeczytać choćby po to, aby dostrzec alternatywę dla nieustannego wyścigu szczurów i konsumpcji. Czy to nie dziwne, że ludzie którzy codziennie muszą walczyć o przetrwanie z niegościnną przyrodą, mają więcej czasu i ochoty na głębokie refleksje, niż my, leniwie rozłożeni na kanapach przed telewizorem?
Książka, którą warto przeczytać choćby po to, aby dostrzec alternatywę dla nieustannego wyścigu szczurów i konsumpcji. Czy to nie dziwne, że ludzie którzy codziennie muszą walczyć o przetrwanie z niegościnną przyrodą, mają więcej czasu i ochoty na głębokie refleksje, niż my, leniwie rozłożeni na kanapach przed telewizorem?
Bez realnej potrzeby – ale jak tradycja wymaga, pokrzykuję nochoj chór!, czyli „uciszcie psy!”. A potem, już w jurcie, dukam grzecznościowy zwrot – czy jesteście zdrowi i czy wasze stada są zdrowe i syte tego lata?
* Na piwo i podatki prawdziwy mężczyzna zawsze znajdzie pieniądze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz