Bridget Jones to jedna z tych komedii romantycznych, które oglądają nawet bohaterki komedii romantycznych. Nic w tym dziwnego - nawet taka zimna kobieta jak ja widziała ją jedynie jakieś kilkanaście razy, dwójkę darząc niemal takim samym uwielbieniem. W Bridget mamy bowiem wszystko to, czego pragniemy, a do czego wstydzimy się przyznać: nieidealną kobietę popełniającą wpadki i dwóch idealnych mężczyzn, którzy za nią szaleją. Formuła ta sprawdziła się w 100% w poprzednich częściach, więc czemu teraz twórcy mieliby z niej zrezygnować?
Dlatego, że jej okrutna matka, Helen Fielding popełniła tak straszną trzecią część książki, że absolutnie nikt nie chciałby oglądać jej adaptacji?
Nonsens. Wystarczy zupełnie nie odwoływać się do nieudanych książkowych pomysłów!
Dlatego, że aktorzy są już... hm... mocno dojrzali i wpadki w stylu dawnej Bridget mogłyby być nieco niesmaczne?
Nonsens.
Podwójny, zwłaszcza że pan Darcy z roku na rok jest coraz piękniejszy (czego nie można powiedzieć o
Danielu Cleaverze, którego na całe szczęście wymieniono na nową, świeżą postać milionera i specjalisty od miłości Jacka Qwanta). Bridget natomiast, choć zmieniona, bardziej inteligentna, dojrzała i seksowna, nadal jest tą samą nieradzącą sobie w sprawach miłości zagubioną dziewczynką.
Danielu Cleaverze, którego na całe szczęście wymieniono na nową, świeżą postać milionera i specjalisty od miłości Jacka Qwanta). Bridget natomiast, choć zmieniona, bardziej inteligentna, dojrzała i seksowna, nadal jest tą samą nieradzącą sobie w sprawach miłości zagubioną dziewczynką.
Do tego dodajmy kilka ról pobocznych zagranych przez wyśmienitych aktorów, naprawdę zabawne dialogi i udane żarty sytuacyjne, a wychodzi nam komedia na której ze śmiechu trzęsie się sala kinowa (i słychać przy tym wyraźnie męskie, grube głosy).
Po raz trzeci spotykamy Bridget, gdy jej życie ponownie się nie układa: siedzi samotnie na kanapie, świętując urodziny. Samotnie. Wszyscy jej dawni przyjaciele pozakładali rodziny i nie mają już dla niej czasu, a tylko jej się nie układa. Nic w tym dziwnego - nadal nie wyleczyła się do końca z miłości do Marka Darcego, z którym - wbrew wszelkim oczekiwaniom - jednak nie wzięła ślubu i nie urodziła mu gromadki dzieci. Nie podejrzewa jednak, że jej życie do góry nogami moga wywrócić dwie ekologiczne, przyjazne delfinom... prezerwatywy.
Więcej nie zdradzę, powiem tylko jedno: do kina iść warto, a nawet trzeba. Film zachowuje idealne proporcje między komedią, a romansem. Sceny zabawne przeplatają się z poważnymi i ckliwymi w odpowiednich momentach - widzowie na przemian wybuchają śmiechem i milkną oczarowani. Niektórzy nawet wycierają po kryjomu oczka w husteczkę. Wspaniałą wiadomością dla wszystkich fanów angielskiego kina jest grająca charakterną panią doktor Emma Thompson, a dla wszystkich fanów angielskiej muzyki - grający samego siebie pewien uroczy rudzielec.
Bridget Jones 3 dostaje od Brudnopisa 9/10 punktów. Brudnopis zamierza obejrzeć ją jeszcze raz.
I jeszcze raz...
I jeszcze...
Zapomniałabym jeszcze dodać coś niezwykle istotnego dla piękniejszej części publiczności:
Ach, panie Darcy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz