piątek, 4 grudnia 2015

Minimalizm (2013) i Sztuka Prostoty (2011)

Dziś, z racji tak długiej przerwy chcę Wam przedstawić dwie książki i nietypowo - żadnej nie polecam. Zarówno książkę Sztuka prostoty Loreau Dominique jak i Minimalizm Leo Babuta uważam za pozycje niemal całkowicie bezwartościowe i jestem zdziwiona ich popularnością. I to wcale nie dlatego, że nie zgadzam się
z ideami autorów, a wręcz przeciwnie. Po kolei jednak. 

Żyjemy w pełnych przepychu czasach. Wymieniamy drogie i działające jeszcze urządzenia elektroniczne na coraz większe, coraz cieńsze, coraz bardziej nowoczesne tylko dlatego, że inni tak robią. Mamy zbyt wielu znajomych życzących nam źle i bardzo niewielu prawdziwych przyjaciół. Oglądamy za dużo telewizji, a czytamy za mało książek. Jemy za dużo i mamy za mało kontaktu z naturą, którą trujemy zalewem niepotrzebnych produktów kupionych pod wpływem impulsu. Stawiamy na ilość ubrań, na to czy są modne i na marki, a nie na jakość i budowanie własnego stylu. Nie mamy oszczędności ani czasu na zadbanie o własne ciało i ducha. To wszystko bezsprzecznie prawda w większości przypadków. 

Z racji tego, że nadchodzą święta i po raz kolejny szukamy na siłę niepraktycznych, lecz drogich i pięknych prezentów dla bliskich (albo jeszcze gorzej: ludzi, którym tak naprawdę wcale nie chcemy sprawić przyjemności, ale przecież trzeba) Brudnopis chciał Wam zaproponować lekturę o tym jak nie zwariować w grudniu. Nie wydać mnóstwa pieniędzy na kolejne skarpety z reniferami, pluszaki, przesłodkie czerwone sweterki czy krajalnice do twarogu i obieraczki do jajek. Jak powstrzymać się przed chęcią kupienia nowych butów, sukienki i torebki na jeden tylko sylwestrowy wieczór. 

Brudnopis chciał pomóc Wam znaleźć alternatywę dla tego błyszczącego i zawiniętego w kolorowy papier grudniowego szaleństwa. Podstawić pod nos książki, które zaproponują wam inny rodzaj prezentu: spędzenie razem czasu w jakimś miłym miejscu, kupienie biletów do teatru czy do kina, zorganizowania dużej imprezy dla najbliższych. No i niestety. Obie książki o minimalizmie bardzo mnie zawiodły. Sama staram się wdrażać u siebie jego podstawowe zasady, ale to co proponuje Babauta i Loreau to pomieszanie truizmów z niedorzecznością. 

Pierwszy na ogień pójdzie Leo Babauta, autor niezwykle popularnego na świecie bloga o minimalizmie Zen Habits. Jak to zwykle z popularnymi blogerami bywa, swoje najważniejsze posty nieco rozszerzył i wydał w postaci książki, która tak jak inne jego autorstwa stała się bardzo popularna. Jeśli dopiero zaczynasz swoją przygodę z minimalizmem, możesz nawet do niej zajrzeć - na pewno znajdziesz w niej coś dla siebie. Chociażby dość rozsądną definicję bycia minimalistą. 

Życie minimalisty pozbawione jest wszystkiego, co zbędne, by zrobić miejsce na to, co uwielbiasz i co sprawia ci przyjemność. To pozbycie się wszystkiego, co powoduje w życiu szeroko pojęte zatłoczenie, dzięki czemu osiągniesz stan spokoju. wolności i lekkości. 

No i bardzo dobrze! Teoretycznie Babauta wprowadza nas w to jak zostać minimalistą, jak zredukować ilość obowiązków, jak dbać o dom, jak pozbyć się strachu przed wyrzucaniem rzeczy. Szkoda tylko, że z książki nie dowiemy się absolutnie niczego, czego nie napisano by w setkach miejsc w Internecie, a nawet dużo mniej. Kupienie więc tej książki, wydanie na nią pieniędzy i postawienie na półce jest zupełnie niezgodne z sadami minimalizmu. Nie polecam więc. Chyba, że ma być to złośliwy prezencik świąteczny dla kuzynki-chomika, albo dla kogoś kto jest absolutnie zielony w temacie... i nie ma dostępu do Internetu. 

Nieco mniej bezowocną, ale za to momentami bardzo irytującą książką jest pozycja Sztuka prostoty francuski mieszkającej od lat w Japonii, która znalazła zaskakująco prosty sposób na zarabianie pieniędzy. Wystarczy pisać książki dla kobiet o tytułach Sztuka porządkowania czy Sztuka sprzątania. Loreau przekonuje swoje czytelniczki, że jeśli pozbędą się wszystkich swoich torebek i zainwestują w jedną superdrogą będą szczęśliwsze i pełne klasy. Przekonuje, że minimaliście przystoją jedynie spokojne barwy zarówno na ubraniu jak i w mieszkaniu. 

Z minimalizmu, najszlachetniejszego ze wszystkich stylu życia, w kilku zdaniach robi karykaturę snobizmu i pedantyzmu. Oczywiście pisze też o istotnych rzeczach takich jak trwonienie czasu na rzeczy, które tak naprawdę nie sprawiają nam przyjemności, o czerpaniu radości z najprostszych codziennych czynności, o minimalistycznych zasadach żywienia i dbaniu o urodę. Wszystkie te niezwykle cenne wskazówki zaczerpnięte z kultury Dalekiego Wschodu ubiera jednak w tak zblazowaną i megalomańską formę, że nie da się polubić tej książki, ani jej autorki. 

Loreau zwraca się do swojej czytelniczki jak do osoby gorszej i mniej inteligentnej, tonem wszystkowiedzącego belfra. Fuj! Autorka powinna zagłębić się bardziej w temat minimalistycznego ego, zamiast nieustannie piłować paznokcie i dbać o wizerunek. Bardzo by jej to pomogło. Z minimalizmu - szlachetnej sztuki cytowanych przez nią namiętnie filozofów - dzięki której możemy mieć więcej czasu dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi, których kochamy, czyni sposób bycia przeznaczony dla egoistów i samotników. Brudnopis nie poleca tej książki i zamierza szukać kolejnych, mądrzejszych pozycji o minimalizmie, który od lat stara się (z miernym skutkiem) wprowadzać w życie. 

Obie książki dostają ode mnie 3/10 punktów i serdecznie odradzam ich zakup. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz