niedziela, 21 czerwca 2015

Królowie przeklęci : Król z żelaza / Maurice Druon, 1965

Miał być powrót do pisania recenzji w wielkim, pozytywnym stylu. Po miesiącach czytania jedynie publikacji naukowych z dziedziny czytelnictwa, promocji książek i marketingu elektronicznego, każda książka powinna być atrakcyjna. Niestety, pierwsza część Królów Przeklętych reklamowanych ze względu na nowe, czerwcowe wydanie, chwytliwie nazywanych "Prawdziwą grą o tron" mocno mnie rozczarowała.  

Przedmowę do ich nowego, trzytomowego wydania napisał George R.R. Martin:

W Królach przeklętych jest wszystko. Królowie z żelaza, zamordowane królowe, bitwy i zdrady, kłamstwa i żądze, oszustwa, rywalizacja rodów, klątwa templariuszy, podmieniane niemowlęta, wilczyce, grzech i miecze, wielka dynastia skazana na upadek... A to wszystko (no, prawie wszystko) zaczerpnięte żywcem z kart historii. I wierzcie mi: rody Starków i Lannisterów nie mogą się nawet równać z Kapetyngami i Plantagenetami. Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem, czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać. To jest prawdziwa Gra o tron. Jeśli lubisz Pieśń lodu i ognia, pokochasz Królów przeklętych.

No i super i bardzo ładnie, reklamowanie starszej literatury (oryginał wydany w latach '60tych) zawsze w cenie. Pod warunkiem, że jest naprawdę godna uwagi. 

Czytałam starszą wersję, wydawnictwa JAK z 2010 roku i wynudziłam się już w ciągu pierwszych kilkudziesięciu stron. Głównie przez totalnie naiwną, typowo babską narrację, którą od zawsze gardzę – sposobowi tłumaczenia pani Adrinny Celińskiej nie można odmówić kobiecości. 

Królowa położyła ręce na ramionach olbrzyma. Patrzyli na siebie, zdjęci nagłym niepokoje. D'Artois poczuł, że ogarnia go nadzwyczajne wzruszenie i jednocześnie wielkie zakłopotanie. Zawładnęła nim siła, której się lękał. Znalazł się w nieręcznej sytuacji.  Jednej chwili zrozumiał, że jest gotów oddać swój czas, ciało, a nawet życie na jedno skinienie filigranowej królowej. Rozpaliła go żądza, gwałtowna i przemożna, i nie wiedział, jaki wraz znaleźć dla tej namiętności. Jego upodobania zazwyczaj nie prowadziły go do szlachetnych niewiast. Nie można rzec, że przodował w sztuce dworskiej galanterii. 

Miałam cichą nadzieję, że w nowym wydaniu tłumaczem jest ktoś inny – niestety. Jeśli więc liczyliście na twardą, nieustępliwą narrację w stylu Gry o Tron możliwe, że tu zakończycie swoją przygodę z Królem z Żelaza. Jeśli jednak nie przerażają was opisy takie jak ten, możemy przejść do autora i historii – żółć już wylałam, gorzej chyba nie będzie...

Maurice Druon, żyjący w latach 1918–2009 na pewno nie należał do próżniaków, a jego doba musiała mieć przynajmniej 48 godzin. Był francuskim pisarzem, politykiem, członkiem Akademii Francuskiej, kawalerem Krzyża Wielkiego Legii Honorowej, honorowym rycerz komandorem Orderu Imperium Brytyjskiego. W 1948 roku uhonorowany został Nagrodą Goncourtów. Był ministrem kultury, deputowanym do Zgromadzenia Narodowego i Parlamentu Europejskiego. Jednym zdaniem: z całą pewnością nie był osobą, która pisze bez zastanowienia.

Jego powieści oparte są na dokładnych badaniach materiałów źródłowych, a postacie historyczne są podobno przedstawione jako ciekawsze niż były w rzeczywistości... szczerze mówiąc dla mnie brzmi to nieprawdopodobnie. Postacie Króla z Żelaza, z wyjątkiem tytułowego króla, niczym się od siebie nie różnią. W książce występuje jedynie Filip Piękny i skaczące wokół niego kukiełki – podstępni mężczyźni oraz podstępne lub naiwne kobiety. Oczywiście, mamy interesujący wątek mordowania templariuszy, zarżnięty został jednak totalnie zbyt leniwą i spokojną narracją. Mamy najróżniejsze spiski, morderstwa i cudzołóstwo, ale nic nie wzbudziło we mnie emocji. Czy król głaszcze psa, czy łamią kogoś kołem ziewa się tak samo... cholera... miałam teraz o pozytywach... cóż. Pozytywy już były : odnoście ciekawego autora i faktu, że to książka oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Autor nie wyskoczył również z żadną historyczną gafą, w dodatku stylizując wypowiedzi postaci i narrację. To chyba tyle.

Żółć i rozczarowanie wypływa z tej recenzji, może zbyt przesadnie. Jeśli jednak narobi się czytelnikowi wielkiej ochoty, opowiadając co tam się nie będzie działo i jakie nie jest cudownie, nie można się potem dziwić, że się ciska. Pierwsza część Królów Przeklętych dostaje od Brudnopisa 5/10 punktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz